piątek, 23 października 2015

Rozdział 12

     Gdy wyszła nie znalazła nikogo pod drzwiami. Była sama. Nie przykładała za bardzo wagi do ostatnich słów Fury'ego. Dlaczego niby to Steve miałby uchronić ją od niebezpiecznego? Czemu miałby to nie być np. Tony, Thor czy Pietro? Gdy tak rozmyślała usłyszała czyjś głos. Zdziwił on ją, bo przecież była sama. Nawet odwróciła się jeszcze raz żeby się upewnić i tak jak sądziła nikogo nie było. Głos się powtórzył. Zrobił to i trzeci raz, a wtedy zrozumiała, że dochodzi on z zegarka, którego dostała jeszcze na początku tego incydentu. Spojrzała na niego. Głos wychodzący z niego nie był podobny do żadnego z ostatnio poznanych.
     - To coś mówi? - Zdziwiła się przyglądając uważnie z każdej strony rzecz. Nigdy jakoś nie zwracała na nią uwagi. Wyglądał jak zwykły zegarek, ale zamiast godziny miał jakiś czujnik. Dziwny przedmiot.
     - Tak bardzo robi to na tobie wrażenie? - Zagadną ją znowu.
     - Trochę - przyznała. - Kim jesteś? - Spytała zaciekawiona.
     - Jestem Jarvis. Dzieło pana Starka - przedstawił się.
     - Nie sądziłam, że zegarki też umieją mówić.
     - Nie jestem zegarkiem - zaprzeczył jej. - Jestem sztuczną inteligencją - poprawił.
     - Interesujące - przyznała. - Wiesz może gdzie jest reszta?
     - Wszyscy pojechali do Starka.
     - Zostawili mnie? - Odparła załamana. Jest już tutaj wystarczającą ilość czasu żeby wiedzieć, że jednak jest tym Avengersem.
     - Pan Roggers czeka na ciebie na parkingu - oznajmił. Zakryła zegarek rękawem i poczłapała w stronę wyjścia.
    W całym budynku nie było jeszcze tak cicho odkąd tutaj jest. Wszystkich gdzieś wyparowało albo zajęci są czymś bardzo ważnym. Tylko czym? Na parkingu też panowały pustki. Z łatwością dostrzegła samochód Steve'a.  Nie zdziwiło ją to, że jeździ jednym z najdroższych samochodów. Większość tutaj takimi jeździ. Jednak tkwiło coś w nim. Czyżby na serio przejęła go ta ostatnia akcja? Kiedy siedziała już u niego w samochodzie nie było "cześć" ani "co u ciebie słychać?". Cisza. Nie wytrzymała tego i spytała go:
     - Nie odzywasz się, bo masz na mnie focha? - Nie odrywała wzroku od okna.
     - Nie mam jak to ty nazwałaś "focha" - zaprzeczył.
     - To dlaczego nie odzywasz się do mnie?
     - Jesteś na tyle dojrzała, że pewne rzeczy możesz zrozumieć - rzekł, a ona wzruszyła ramionami. Liczyła na trochę inną odpowiedź, ale musiała przyznać, że to trafiony fakt.
     Czasami  nie rozumiała tego co on do niej mówił. Wydawał się dziwny, trochę z innej planety, ale i zarazem bardzo interesujący i co najważniejsze troskliwy.
     Miała mu już mu opowiedzieć całą rozmowę z Furym, ale właśnie dojechali na miejsce. Ten sam podziemny parking, winda i drzwi. Zapukali w nie, a po chwili w drzwiach stał Stark.
     - Sądziłem, że nie przyjedziecie - odezwał się zamykając za nimi drzwi.
     - Źle sądziłeś - burknęła wchodząc w głąb mieszkania. W salonie siedziała grupka Avengersów.
     - Cześć! - Przywitała się z nimi, chociaż może niektórych widziała po raz pierwszy. Przeszła przez cały salon i usiadła na stołku przy barku. W tym samym miejscu siedział Pietro z Wandą. Gdy ją zauważyli od razu przerwali jakiś temat. Było to trochę podejrzane z ich strony.
     - O czym rozmawiałaś z Furym? - Spytał zaciekawiony Pietro.
     - Niczym ważnym - odpowiedziała próbując wymigać się z tematu. Nie miała chęci zagłębiać się w szczegóły tym bardziej, że wie jak bardzo Wanda ją nie toleruje.
     - Niezły numer wywinęłaś - przyznała z ironią Wanda. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Właśnie tego chciała uniknąć. Miała już dość tego tematu. Czy oni kiedykolwiek przystanął się czepiać?
     - Zostaw nas Pietro - poprosiła najładniej jak potrafiła. Avenger nie był tym zadowolony, ale w końcu uległ i odszedł. - Mogłabym wiedzieć co masz do mnie? - Zapytała bez nawijania w bawełnę.
     - Widzę jak on na ciebie patrzy. To nie wystarcza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
     - Co to ma do rzeczy? - Nie mogła pojąć jej słów. - Przyjaźnimy się.
     - Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że zmieniłaś go. Już nie jest tą samą osobą co wtedy. Nie chcę żebyś go raniła - wypowiedziała te trzy zdania w taki sposób, że dziewczynę aż zacięło. Nie wiedziała co powiedzieć, ona ciągnęła dalej.- Najlepiej będzie dla naszej trójki jak zostawisz nas w spokoju.
     - Sądzisz, że mogłabym zrobić mu krzywdę? - Wyszeptała z łzami w oczach.
     - Ja po prostu nie chcę żeby cierpiał. I tak dużo już przeżył - powiedziała i biorąc z blatu szklankę odeszła w głąb mieszkania.
     Dopiero teraz żałowała, że podjęła ten temat. Złość mieszała się jej z smutkiem. Skąd dla Wandy przyszła taka myśl? Nigdy nie mogłaby skrzywdzić żadnej osoby z T.A.R.C.Z.Y. Chciała się z nimi zaprzyjaźnić, a oni najwyraźniej tego nie chcą.
     Nie miała zamiaru tutaj dłużej siedzieć, tylko po cichu wymknęła się z domu. Nie czekała już na windę tylko schodami zbiegła w ekspresowym tempie. Moce jednak mają swoje plusy. Na zewnątrz pojawiła się nagle. Jeszcze nie do końca potrafiła panować nad swoimi "talentami".
     Rozejrzała się dookoła. Niby urodziła się w tym mieście, ale nigdy dobrze jego nie znała. Te miasto było tak wielkie, że przez całe życie nie dałoby się odkryć wszystkich zakamarków.
     Po krótkiej chwili rozpoznawania terenu ruszyła w prawo. W stronę Brooklynu. Był to spory kawałek na piechotę, a trzeba zaznaczyć, że dotychczas kiedy jeszcze mieszkała z matką do centrum jeździła metrem, a było to rzadkością. Nie miała tyle czasu. Prędzej czy później zaczną ją szukać. Drugi raz wciągu jednego dnia. Rzeczywiście jesteś niegrzeczna Collins.
     Skręciła w jedną z ciemnych i tajemniczych zaułków. Nałożyła na głowę kaptur i zaczęła biec jak najkrótszą drogą do Brooklynu. Ta krótka wydała się dość długą. Nawet dla osoby posiadającej takie możliwości. W końcu znalazła się tam gdzie chciała. Mianowicie przed starą i już chyba niezamieszkaną kamienicą. Prowadziły do niej niskie schody z zardzewiałą poręczą. Weszła po nich ostrożnie. Chwyciła za klamkę i pchnęła powoli drzwi, które pod wpływem ruchu zaskrzypiały. Przed jej oczami ukazał się ciemny korytarz z dużą ilością drzwi i schodami prowadzonymi na górę. Weszła do środka i od razu skierowała się w stronę tych schodów. Dłonią przysunęła po zakurzonej poręczy. Zaczęła wchodzić na górę. Z każdym piętrem wchodziło się jej lżej. Gdy była już na górze zauważyła małe brązowe drzwiczki. Prowadziły one na dach. Otworzyła je. Przed jej oczami ukazała się panorama Brooklynu i co najważniejsze jej ukochany dom. Właśnie po to tutaj przyszła. Tak bardzo tęskni za jego widokiem. Usiadła na skraju budynku spuszczając luźno nogi. Te widoki ją wzruszały. Przypomniało jej się jak przychodziła tutaj z mamą gdy była mała. Razem siadały w tym samym miejscu i oglądały wschód albo zachód słońca. Bardzo to lubiła, bo wtedy były razem. W tamtych chwilach często opowiadała jej o ojcu. Nie pamięta już nic z tych słów, a szkoda, bo zawsze chciała się dowiedzieć kto jest jej ojcem i czy wie w ogóle o jej istnieniu. Może jakby był tutaj to wszystko potoczyłoby się inaczej.
     Nagle usłyszała szelest. Gwałtownie wstała i odwróciła się. Przed jej oczami pojawiła się znajoma postać. Był to Pietro. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
     - Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Spytała go zaciekawiona.
     - Nie ty jedyna wiesz o tym miejscu - odpowiedział podchodząc do niej bliżej. Spojrzał na panoramę miasta po czym nabrał powierza i wypuścił go powoli. - To dobre miejsce na obserwacje wielu ludzi, nie sądzisz? - Przyznał spoglądając na nią z ukosu.
     - Mówisz to jako agent czy zwykły cywil?- Zaciekawiła się próbując chociaż trochę zaimponować doborem słów.
     - A czy to ważne? - Uśmiechnął się.
     Zapadła głucha cisza, która został przerwana pytaniem, a raczej stwierdzeniem zadanym przez Alice:
     - Wanda mnie nie lubi.
     Na twarzy Avenger'a było widać konsternację.
     - Aż tak to widać? - Zapytał zmartwiony. Kiwneła znacząco głową.
     Znowu zapanowała cisza. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, bo przecież trudno wyznać prawdę.
    Już powoli się ściemniało. Nie chciała wracać po zmroku, bo wtedy na ulicach Nowego Jorku robiło się niebezpiecznie. Nie tylko wtedy. Tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Wstała i jeszcze przez chwilę spojrzała na te widoki. Nabrała głębokiego oddechu i zeszła na dół. Nałożyła kaptur na głowę i ruszyła w stronę centrum.
     - Nie ładnie tak zostawiać towarzysza samego - usłyszała za sobą głos.
     - Nie sądziłam, że zechcesz wracać ze mną - odparła odwracając się w jego stronę.
     - Wszystko jest lepsze od bycia samym - powiedział pojawiając się nagle przed dziewczyną. Chciał sam dyktować zasady.
     - Sądziłam, że to ja będę cię prowadzić - wyznała lekko zniesmaczona.
     - Tym razem nie - rzekł trzymając ręce w kieszeni. Szedł nadając szybkie tępo co sprawiało, że nie raz nie mogła nadążyć za nim.
     Gdy wyszli na główną ulicę Brooklynu gdzie przechodziło zawsze tysiące ludzi Pietro zszedł do podziemi gdzie znajdowało się metro, a Alice za nim. Panował tam specyficzny zaduch. Nie było to także najczyściejszym miejscem. Jeżeli takie miejsce kiedykolwiek tutaj było.
     Stanęli przy konkretnym peronie. Mianowicie pod numerem 258, który jeździł do centrum. Było tam pełno ludzi. Nie trudno wtopić się w tłum. Pełno tutaj dziwaków.
     Gdy nadjechał  pojazd zrobiło się niezłe zamieszanie. Nie lubiła tłoku. Czasami zastanawiała się czy w ogóle lubi to miasto. Tyle tutaj niebezpieczeństwa, ludzi i brudu. Same minusy.
     - Wsiadaj! - Rozkazał jej blondyn popychając lekko za plecy gdy byli już przy wejściu. Nie było szans znaleźć wolnego miejsca, więc całą drogę stali. W ciszy. Nie miała jakoś ochoty rozmawiać. W zamian patrzyła przez okno na migającą pokrytą graffiti ścianę. Po jakimś czasie zrobiło się dla niej od tego niedobrze, więc zaczęła chodzić w tą i z powrotem. Nie było to łatwe, bo trzeba przy tym pilnować swojego miejsca.Avenger obserwował każdy jej ruch. Bawiło go zachowanie dziewczyny. Wyglądała jak zwierze, które trzymano cały czas same, a teraz gdy jest wśród innych nie wie co ma zrobić.
    W końcu po 30 minutach znaleźli się na miejscu. Wychodząc trzymała go za rękaw żeby nie zgubić się w tłumie i nie zostać znów wepchniętym w to samo miejsce. a potem odjechać w siną dal. Kiedyś jej się cóś takiego przytrafiło. Miała sześć lat i zwiedziła wtedy dobry kawałek Nowego Jorku.
     - Coś ci pokarzę - oznajmił posyłając tajemniczy uśmiech. Niepewnie kiwnęła głową. Wtedy on szybkim ruchem wziął ją na ręce.
     - Co ty robisz! - Krzyknęła zdezorientowana.
     - Trzymaj się - odpowiedział jej i po chwili już ich tam nie było.
-------------------------------------------------------------------
Oto i 12 rozdział. :)
Długo czekałam na odpowiednią wenę, a przy tym rok szkolny i psujący się komputer. :/
Jednak udało mi się go napisać co mnie bardzo cieszy. :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba. :)
Zachęcam do komentowania, bo to motywuję. Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna radość, że ktoś czyta moje wypociny. :')
4 komentarze=następny rozdział

sobota, 3 października 2015

Rozdział 11

***
     Na ulicach panował popłoch. Wielkie zamieszanie. Akcja ta nie wyglądała na łatwą. Żadna taka nie jest gdy w grę wchodzi życie ludzi. Trzeba było ich szybko uspokoić, zabrać w bezpieczne miejsce. Zazwyczaj do tego jest przydzielona grupa superbohaterów, ale tym razem było ich wszystkich tylko dwójka. Gdy dojechali na miejsce od razu zauważyli samochód pędzący po ulicach Manhattanu. Hydra. Dawno już nie widzieli tych samochodów.
- Dawno nie przychodzili w gości - odezwał się wyskakując z furgonetki Falcon.
- Zadziwiające jest to, że dla kota na drzewie wysyłają cały budynek do akcji, a do akcji zagrażającej życiu, tylko naszą dwójkę - mruknął blondyn spoglądając z boku na czarnoskórego Avenger'a. Było ciężko. T.A.R.C.Z.A. już nie była tak zgrana jak kiedyś, a znalezienie godnego kompana z wspólnymi poglądami liczyło się do sporego wyzwania. Bycie superbohaterem wśród zwykłych ludzi nie było proste. Ludziom nie koniecznie podoba się to co robią. - To co robimy? - Spytał zakasując rękawy Pietro.
- Ty zajmiesz się ludźmi, a ja dorwę ten samochód - rozkazał.
- Zawsze musisz brać dla siebie najlepsze - przewrócił oczami.
- Ktoś musi - odburknął. Nie było szans gonić tego samochodu. Był za szybki. Nawet jeśli dogoniłby go Pietro to i tak nie dałby rady sam go zatrzymać.
     Postanowili przejść na skróty przez wąskie przejścia między budynkami na drugą stronę ulicy, gdzie by go dorwali. Przeszli szybko wręcz biegiem obmyślając przy tym plan działania. Robienie dwóch rzeczy na ras było cechą wrodzoną u Avengera. Gdy przeszli na drugą stronę zauważyli jeszcze większy popłoch. Czarny pojazd już nadjeżdżał. Właśnie mieli już zaczynać akcje gdy zauważyli małego chłopca. Ten samochód mógł go zabić. Falcon miał już lecieć do niego, ale został zatrzymany przez blondyna.
- Co ty robisz? - Krzyknął zdenerwowany odpychając jego dłoń.
- Patrz! - Wskazał ręką na szybki cień, który minął samochód i już dobiegał do chłopca. Zwykłe ludzkie oko tego typu rzeczy nie widzi, ale oczy superbohaterów były bardzo wyczulone na takie rzeczy. Do głowy Pietro wpadło tylko jedno imię. Alice. Serce mu zamarło. Chciał tam biec, ale coś mu mówiło, że nie powinien tego robić. Gdy się ocknął zobaczył, że jego towarzysza już nie było. Pobiegł dalej za samochodem.
***
     Można było śmiało nazwać to grobową ciszą. Ulica, która jeszcze kilka minut temu była przepełniona od wielu różnych odgłosów teraz zapadła w jedną wielką ciszę. Ludzie, którzy jeszcze niedawno uciekali gdzie pieprz rośnie zgromadzili się w jedną wielką grupę i każdy swój wzrok zwrócił na Alice. Ona w zastygnięciu trzymała blisko siebie chłopca. Jeszcze nie dochodziło do jej głowy to co się właśnie wydarzyło. Po jakiejś minucie dopiero powoli zaczęła znowu racjonalnie myśleć. Złapała chłopca za ramiona i kucnęła. Przypatrzyła się jego twarzy. Miał na niej lekkie zadrapania, ale poza tym nic większego mu się nie stało. Zmierzwiła mu dłonią włosy i wstała.
- Następnym razem lepiej uważaj - ostrzegła go. W tym czasie przybiegła do chłopca jego matka. Klęknęła przed nim i przytuliła go mocno. Był to bardzo wzruszający widok.
- Nigdy mi tego nie rób! - Pogroziła mu trzęsącą od nerwów dłonią. Ledwo powstrzymywała łzy. Znowu przytuliła go bardzo mocno do siebie. Ta scena trwała krótko, ale za to tyle żeby w sercu Alice pojawiło się coś przez co pierwszy raz nie żałowała tego, że jest jaka jest. Kobieta po jakimś czasie zauważyła stojącą obok dziewczynę. Wstała z ziemi i spojrzała w stronę stojącej brunetki.
- Dziękuję za to, że pani uratowała mojego syna - podziękowała. - Jakby nie pani to - urwała. Mogę wiedzieć jak pani na imię? - Zagadnęła niepewnie. Dziewczyna spojrzała zmieszana. gdy miała już wymawiać swoje imię poczuła jak ktoś ciągnie ją na bok. Próbowała się wyszarpać z uścisku, ale była trzymana zbyt mocno.
     Minęli zdezorientowany tłum i stanęli za rogiem. Alice wyrwała swoją rękę z jego uścisku i poprawiła bluzkę. Teraz mogła dokładnie przypatrzeć się temu człowiekowi. Był to czarnoskóry mężczyzna ubrany w ciemny strój podobny do tych, które noszą Avengersi. Włosy miał ciemne obcięte na krótko. Nie znała go, ale on jakimś cudem znał ją.
- Kim jesteś? - Spytała niepewnie.
- Nie znasz mnie, ale ja znam cię - odpowiedział w sposób tajemniczy co wywołało u dziewczyny niepokój. Przechodziły ją dziwne myśli. - Nie powinnaś wymawiać jej swojego imienia - pouczył ją.
- Co ty możesz wiedzieć - burknęła krzyżując ręce. - Kim jesteś? - Dopytywała się, ale nie dostała odpowiedzi. Znowu złapał ją za rękę i pociągnął wzdłuż krótkiej uliczki gdzie na końcu stał ciemny duży samochód. Widząc go zaczęła się szamotać próbując wyrwać, ale znowu była trzymana za mocno. Wepchnął ją niemal do pojazdu. Będąc w nim usłyszała znajomy głos. Podniosła wzrok z ziemi i na siedzeniu obok kierowcy zobaczyła Pietro.
- Niezła akcja - pochwalił ją blondyn.
- Nie ma za co ją chwalić. Zachowała się niezgodnie z jej regulaminem - odezwał się znowu ten sam mężczyzna.
- Może przedstawisz swojego kolegę, który potraktował mnie jak jakiegoś zbira - odparła obruszona siadając na jeden z wolnych foteli.
- Falcon - burknął z końca pojazdu mężczyzna.
- Milo cię poznać - odpowiedziała niemal w ten sam sposób co on jej. - Jest jeszcze ktoś kogo powinnam poznać?
- Jest jeszcze wielu innych osób, których nie znasz i może i nie poznasz.
     W tej chwili zatrzymali się na parkingu przed budynkiem. Nie chciała tam wracać, ale nie miała wyjścia. Nie czekając na nikogo otworzyła sama drzwi i wyszła z samochodu. Popołudniowe promienie słońca poraziły ją w oczy. Przetarła je pięściami, a wtedy przed sobą zauważyła znajomą posturę. Był to Steve. Patrzył na nią wzrokiem, który ukrywał zawód, ale starał się nie ukazywać tego. Wyczuła to i przez chwile poczuła wstyd, który przemienił się w obojętność do otoczenia.- Fury cię wzywa - oznajmił.
- Pewnie dostanę jakąś karę - powiedziała pól żartem, a pół serio.
- Nie powinnaś z tego się śmiać - rzekł poważnie.
- Chyba nikogo nie zabiłam - zaśmiała się żałośnie, ale jego to ani trochę nie roześmiało.
- Musisz zapamiętać, że nasz regulamin przestrzegamy jak najdokładniej - próbował ją pouczyć, ale w tej chwili usłyszeli za sobą czyjś śmiech. Był to Pietro, który po chwili stał już przed nami.
- Rozluźnij się - odezwał się do niego. - Młoda jest. Potrzebuje się zabawić - uśmiechnął się do niej, a ona poczuła, że się rumieni.
- Tak jak ty? - Prychnął. - Życie nie jest tylko po to żeby się bawić. Dorośnij.
- Ja mam na to czas, a ty - zamyślił się. - Jakby nie twój wygląd nigdy bym nie powiedział, że jesteś tak stary - rzekł z pogardliwym uśmiechem. Spoglądała raz na tego raz na drugiego kompletnie nie wiedząc o co im chodzi. Była to kłótnia czy mocna wymiana zdań? A może obie te wersje? - Chodź! - Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę wejścia. Odwróciła się w stronę Rogers'a i posłała mu spojrzenie mówiące przepraszam. On uśmiechnął się do niej lekko na znak wybaczenia. Weszli do środka. Już dokładnie pamiętała drogę do jego biura. Jeszcze nie raz przejdzie nią i posłucha jego mądrych do bólu myśli.
- Mogłabym wiedzieć o czym wy konkretnie rozmawialiście? - Spytała zaciekawiona. Avenger wzruszył ramionami.
- Taka nasza mała gra - wyjaśnił, a ona pokręciła znacząco oczami.
- Mam rozumieć, że z wszystkimi tak pogrywasz - mruknęła. Blondyn się zaśmiał.
- To jedyna rozrywka tutaj od kilku miesięcy - oznajmił.
     Stali właśnie przed drzwiami biura, które otworzył jeden z agentów. Fury tak jak kiedyś stał w tym samym miejscu patrząc gdzieś w dal przez okno. Weszli do środka. Zamknięto za nimi z trzaskiem drzwi. Poczuła jak coś jej podchodzi do gardła przez co nie może mówić. Dziwne to było, bo przecież nic takiego nie zrobiła, a jednak czuła się jak jakiś przestępca.
- Zostaw nas Maximoff - odezwał się do niego agent. Avenger skinął głową i już nie było go w tym pomieszczeniu. - Siadaj - wskazał na brązowy fotel umieszczony na przeciw biurka. Zrobiła to. Siedziała teraz jak na szpilkach. Dlaczego się boisz? Dlaczego? Powtarzała jak mantrę.
- Mogę wiedzieć co takiego zrobiłam, że wszyscy traktują mnie jak kryminalistę? - Wydusiła z siebie te trapiące ją pytanie.
- Było mówione, że nie możesz wychodzić bez naszego pozwolenia - odwrócił się w jej stronę.
- Nic przecież złego nie zrobiłam - zaprotestowała.
- Mogli się o tobie dowiedzieć.
- Ale się nie dowiedzieli - ciągle trzymała za swoim.
- Dobrze wiesz, że jesteś naszą tajemnicą - jego głos stał się sroższy. Nie spodobało się jej te określenie. Tajemnica brzmiało jak coś co utrzymuje się w ukryciu. Coś co nie powinno istnieć, a istnieje, a teraz trzeba to ukrywać. Tak właśnie się czuła gdy ktoś jej o tym przypominał.
- Gdy by nie ja ten chłopiec mógłby zginąć - także podniosła głos.
- Nic by mu się nie stało. Na miejscu byli już nasi agenci - zapewnił ją, ale ona mu nie wierzyła. Nikogo tam nie było. Przynajmniej tak sądziła.
- Jakoś nikogo nie widziałam aż do końca akcji - bąknęła krzyżując ręce.
     Patrzył prosto w jej oczy. Ona nie ulegała. Chciała pokazać obojętność chociaż w głębi duszy była strasznie zdenerwowana. Ścisnęła dłonie w pięści. Nie chciała tego tutaj. W tym momencie.
- Alice nie denerwuj się - mówił teraz już delikatniejszym tonem. Nie takim podniosłym jak wtedy. Jakby wiedział co może się wydarzyć. Puls jej przyspieszał, ale próbowała chociaż opanować oddech. Był on ciężki, a zarazem słaby. Po paru głębszych oddechach zaczął się normować. Na szczęście. Serce też po chwili się umiarkowało. Wróciło wszystko do normy. - Robimy wszystko dla twojego dobra. Nie chcesz wiedzieć co by było gdyby Hydra dowiedziała się o twoim istnieniu. Byłabyś w sporym niebezpieczeństwie.
     Przełknęła głośno ślinę. Słowo niebezpieczeństwo w ustach Fury'ego brzmiały strasznie i jak najbardziej poważnie.
- Mam rozumieć, że nie mogę wykorzystywać swoich mocy przy jakichkolwiek ludziach.
- Cieszę się, że mnie zrozumiałeś - przez chwilę dla Alice wydawało się, że na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Odszedł od biurka i znowu stanął przed oknem. Dziewczyna powoli odsunęła krzesło i wstała. Odwróciła się w stronę drzwi i powoli ruszyła w ich stronę. Otwierając je usłyszała głos Fury'ego:
- Trzymaj się Roggers'a. Z nim będziesz bezpieczna.
 -----------------------------------------------------------
Oto i rozdział 11! :D
Mam nadzieje, że wam się on spodoba. :)
Jak zauważyliście pojawiła się nowa postać, Falcon. :)
Powoli będę wprowadzać także inne osoby, które trochę namieszają w opowiadaniu.
Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :)
4 komentarze=następny rozdział
Oreuis bajkowe-szablony