piątek, 23 października 2015

Rozdział 12

     Gdy wyszła nie znalazła nikogo pod drzwiami. Była sama. Nie przykładała za bardzo wagi do ostatnich słów Fury'ego. Dlaczego niby to Steve miałby uchronić ją od niebezpiecznego? Czemu miałby to nie być np. Tony, Thor czy Pietro? Gdy tak rozmyślała usłyszała czyjś głos. Zdziwił on ją, bo przecież była sama. Nawet odwróciła się jeszcze raz żeby się upewnić i tak jak sądziła nikogo nie było. Głos się powtórzył. Zrobił to i trzeci raz, a wtedy zrozumiała, że dochodzi on z zegarka, którego dostała jeszcze na początku tego incydentu. Spojrzała na niego. Głos wychodzący z niego nie był podobny do żadnego z ostatnio poznanych.
     - To coś mówi? - Zdziwiła się przyglądając uważnie z każdej strony rzecz. Nigdy jakoś nie zwracała na nią uwagi. Wyglądał jak zwykły zegarek, ale zamiast godziny miał jakiś czujnik. Dziwny przedmiot.
     - Tak bardzo robi to na tobie wrażenie? - Zagadną ją znowu.
     - Trochę - przyznała. - Kim jesteś? - Spytała zaciekawiona.
     - Jestem Jarvis. Dzieło pana Starka - przedstawił się.
     - Nie sądziłam, że zegarki też umieją mówić.
     - Nie jestem zegarkiem - zaprzeczył jej. - Jestem sztuczną inteligencją - poprawił.
     - Interesujące - przyznała. - Wiesz może gdzie jest reszta?
     - Wszyscy pojechali do Starka.
     - Zostawili mnie? - Odparła załamana. Jest już tutaj wystarczającą ilość czasu żeby wiedzieć, że jednak jest tym Avengersem.
     - Pan Roggers czeka na ciebie na parkingu - oznajmił. Zakryła zegarek rękawem i poczłapała w stronę wyjścia.
    W całym budynku nie było jeszcze tak cicho odkąd tutaj jest. Wszystkich gdzieś wyparowało albo zajęci są czymś bardzo ważnym. Tylko czym? Na parkingu też panowały pustki. Z łatwością dostrzegła samochód Steve'a.  Nie zdziwiło ją to, że jeździ jednym z najdroższych samochodów. Większość tutaj takimi jeździ. Jednak tkwiło coś w nim. Czyżby na serio przejęła go ta ostatnia akcja? Kiedy siedziała już u niego w samochodzie nie było "cześć" ani "co u ciebie słychać?". Cisza. Nie wytrzymała tego i spytała go:
     - Nie odzywasz się, bo masz na mnie focha? - Nie odrywała wzroku od okna.
     - Nie mam jak to ty nazwałaś "focha" - zaprzeczył.
     - To dlaczego nie odzywasz się do mnie?
     - Jesteś na tyle dojrzała, że pewne rzeczy możesz zrozumieć - rzekł, a ona wzruszyła ramionami. Liczyła na trochę inną odpowiedź, ale musiała przyznać, że to trafiony fakt.
     Czasami  nie rozumiała tego co on do niej mówił. Wydawał się dziwny, trochę z innej planety, ale i zarazem bardzo interesujący i co najważniejsze troskliwy.
     Miała mu już mu opowiedzieć całą rozmowę z Furym, ale właśnie dojechali na miejsce. Ten sam podziemny parking, winda i drzwi. Zapukali w nie, a po chwili w drzwiach stał Stark.
     - Sądziłem, że nie przyjedziecie - odezwał się zamykając za nimi drzwi.
     - Źle sądziłeś - burknęła wchodząc w głąb mieszkania. W salonie siedziała grupka Avengersów.
     - Cześć! - Przywitała się z nimi, chociaż może niektórych widziała po raz pierwszy. Przeszła przez cały salon i usiadła na stołku przy barku. W tym samym miejscu siedział Pietro z Wandą. Gdy ją zauważyli od razu przerwali jakiś temat. Było to trochę podejrzane z ich strony.
     - O czym rozmawiałaś z Furym? - Spytał zaciekawiony Pietro.
     - Niczym ważnym - odpowiedziała próbując wymigać się z tematu. Nie miała chęci zagłębiać się w szczegóły tym bardziej, że wie jak bardzo Wanda ją nie toleruje.
     - Niezły numer wywinęłaś - przyznała z ironią Wanda. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Właśnie tego chciała uniknąć. Miała już dość tego tematu. Czy oni kiedykolwiek przystanął się czepiać?
     - Zostaw nas Pietro - poprosiła najładniej jak potrafiła. Avenger nie był tym zadowolony, ale w końcu uległ i odszedł. - Mogłabym wiedzieć co masz do mnie? - Zapytała bez nawijania w bawełnę.
     - Widzę jak on na ciebie patrzy. To nie wystarcza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
     - Co to ma do rzeczy? - Nie mogła pojąć jej słów. - Przyjaźnimy się.
     - Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że zmieniłaś go. Już nie jest tą samą osobą co wtedy. Nie chcę żebyś go raniła - wypowiedziała te trzy zdania w taki sposób, że dziewczynę aż zacięło. Nie wiedziała co powiedzieć, ona ciągnęła dalej.- Najlepiej będzie dla naszej trójki jak zostawisz nas w spokoju.
     - Sądzisz, że mogłabym zrobić mu krzywdę? - Wyszeptała z łzami w oczach.
     - Ja po prostu nie chcę żeby cierpiał. I tak dużo już przeżył - powiedziała i biorąc z blatu szklankę odeszła w głąb mieszkania.
     Dopiero teraz żałowała, że podjęła ten temat. Złość mieszała się jej z smutkiem. Skąd dla Wandy przyszła taka myśl? Nigdy nie mogłaby skrzywdzić żadnej osoby z T.A.R.C.Z.Y. Chciała się z nimi zaprzyjaźnić, a oni najwyraźniej tego nie chcą.
     Nie miała zamiaru tutaj dłużej siedzieć, tylko po cichu wymknęła się z domu. Nie czekała już na windę tylko schodami zbiegła w ekspresowym tempie. Moce jednak mają swoje plusy. Na zewnątrz pojawiła się nagle. Jeszcze nie do końca potrafiła panować nad swoimi "talentami".
     Rozejrzała się dookoła. Niby urodziła się w tym mieście, ale nigdy dobrze jego nie znała. Te miasto było tak wielkie, że przez całe życie nie dałoby się odkryć wszystkich zakamarków.
     Po krótkiej chwili rozpoznawania terenu ruszyła w prawo. W stronę Brooklynu. Był to spory kawałek na piechotę, a trzeba zaznaczyć, że dotychczas kiedy jeszcze mieszkała z matką do centrum jeździła metrem, a było to rzadkością. Nie miała tyle czasu. Prędzej czy później zaczną ją szukać. Drugi raz wciągu jednego dnia. Rzeczywiście jesteś niegrzeczna Collins.
     Skręciła w jedną z ciemnych i tajemniczych zaułków. Nałożyła na głowę kaptur i zaczęła biec jak najkrótszą drogą do Brooklynu. Ta krótka wydała się dość długą. Nawet dla osoby posiadającej takie możliwości. W końcu znalazła się tam gdzie chciała. Mianowicie przed starą i już chyba niezamieszkaną kamienicą. Prowadziły do niej niskie schody z zardzewiałą poręczą. Weszła po nich ostrożnie. Chwyciła za klamkę i pchnęła powoli drzwi, które pod wpływem ruchu zaskrzypiały. Przed jej oczami ukazał się ciemny korytarz z dużą ilością drzwi i schodami prowadzonymi na górę. Weszła do środka i od razu skierowała się w stronę tych schodów. Dłonią przysunęła po zakurzonej poręczy. Zaczęła wchodzić na górę. Z każdym piętrem wchodziło się jej lżej. Gdy była już na górze zauważyła małe brązowe drzwiczki. Prowadziły one na dach. Otworzyła je. Przed jej oczami ukazała się panorama Brooklynu i co najważniejsze jej ukochany dom. Właśnie po to tutaj przyszła. Tak bardzo tęskni za jego widokiem. Usiadła na skraju budynku spuszczając luźno nogi. Te widoki ją wzruszały. Przypomniało jej się jak przychodziła tutaj z mamą gdy była mała. Razem siadały w tym samym miejscu i oglądały wschód albo zachód słońca. Bardzo to lubiła, bo wtedy były razem. W tamtych chwilach często opowiadała jej o ojcu. Nie pamięta już nic z tych słów, a szkoda, bo zawsze chciała się dowiedzieć kto jest jej ojcem i czy wie w ogóle o jej istnieniu. Może jakby był tutaj to wszystko potoczyłoby się inaczej.
     Nagle usłyszała szelest. Gwałtownie wstała i odwróciła się. Przed jej oczami pojawiła się znajoma postać. Był to Pietro. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
     - Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Spytała go zaciekawiona.
     - Nie ty jedyna wiesz o tym miejscu - odpowiedział podchodząc do niej bliżej. Spojrzał na panoramę miasta po czym nabrał powierza i wypuścił go powoli. - To dobre miejsce na obserwacje wielu ludzi, nie sądzisz? - Przyznał spoglądając na nią z ukosu.
     - Mówisz to jako agent czy zwykły cywil?- Zaciekawiła się próbując chociaż trochę zaimponować doborem słów.
     - A czy to ważne? - Uśmiechnął się.
     Zapadła głucha cisza, która został przerwana pytaniem, a raczej stwierdzeniem zadanym przez Alice:
     - Wanda mnie nie lubi.
     Na twarzy Avenger'a było widać konsternację.
     - Aż tak to widać? - Zapytał zmartwiony. Kiwneła znacząco głową.
     Znowu zapanowała cisza. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, bo przecież trudno wyznać prawdę.
    Już powoli się ściemniało. Nie chciała wracać po zmroku, bo wtedy na ulicach Nowego Jorku robiło się niebezpiecznie. Nie tylko wtedy. Tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Wstała i jeszcze przez chwilę spojrzała na te widoki. Nabrała głębokiego oddechu i zeszła na dół. Nałożyła kaptur na głowę i ruszyła w stronę centrum.
     - Nie ładnie tak zostawiać towarzysza samego - usłyszała za sobą głos.
     - Nie sądziłam, że zechcesz wracać ze mną - odparła odwracając się w jego stronę.
     - Wszystko jest lepsze od bycia samym - powiedział pojawiając się nagle przed dziewczyną. Chciał sam dyktować zasady.
     - Sądziłam, że to ja będę cię prowadzić - wyznała lekko zniesmaczona.
     - Tym razem nie - rzekł trzymając ręce w kieszeni. Szedł nadając szybkie tępo co sprawiało, że nie raz nie mogła nadążyć za nim.
     Gdy wyszli na główną ulicę Brooklynu gdzie przechodziło zawsze tysiące ludzi Pietro zszedł do podziemi gdzie znajdowało się metro, a Alice za nim. Panował tam specyficzny zaduch. Nie było to także najczyściejszym miejscem. Jeżeli takie miejsce kiedykolwiek tutaj było.
     Stanęli przy konkretnym peronie. Mianowicie pod numerem 258, który jeździł do centrum. Było tam pełno ludzi. Nie trudno wtopić się w tłum. Pełno tutaj dziwaków.
     Gdy nadjechał  pojazd zrobiło się niezłe zamieszanie. Nie lubiła tłoku. Czasami zastanawiała się czy w ogóle lubi to miasto. Tyle tutaj niebezpieczeństwa, ludzi i brudu. Same minusy.
     - Wsiadaj! - Rozkazał jej blondyn popychając lekko za plecy gdy byli już przy wejściu. Nie było szans znaleźć wolnego miejsca, więc całą drogę stali. W ciszy. Nie miała jakoś ochoty rozmawiać. W zamian patrzyła przez okno na migającą pokrytą graffiti ścianę. Po jakimś czasie zrobiło się dla niej od tego niedobrze, więc zaczęła chodzić w tą i z powrotem. Nie było to łatwe, bo trzeba przy tym pilnować swojego miejsca.Avenger obserwował każdy jej ruch. Bawiło go zachowanie dziewczyny. Wyglądała jak zwierze, które trzymano cały czas same, a teraz gdy jest wśród innych nie wie co ma zrobić.
    W końcu po 30 minutach znaleźli się na miejscu. Wychodząc trzymała go za rękaw żeby nie zgubić się w tłumie i nie zostać znów wepchniętym w to samo miejsce. a potem odjechać w siną dal. Kiedyś jej się cóś takiego przytrafiło. Miała sześć lat i zwiedziła wtedy dobry kawałek Nowego Jorku.
     - Coś ci pokarzę - oznajmił posyłając tajemniczy uśmiech. Niepewnie kiwnęła głową. Wtedy on szybkim ruchem wziął ją na ręce.
     - Co ty robisz! - Krzyknęła zdezorientowana.
     - Trzymaj się - odpowiedział jej i po chwili już ich tam nie było.
-------------------------------------------------------------------
Oto i 12 rozdział. :)
Długo czekałam na odpowiednią wenę, a przy tym rok szkolny i psujący się komputer. :/
Jednak udało mi się go napisać co mnie bardzo cieszy. :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba. :)
Zachęcam do komentowania, bo to motywuję. Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna radość, że ktoś czyta moje wypociny. :')
4 komentarze=następny rozdział

2 komentarze:

  1. Super czekam na Next! Pozdrawiam Franczeska Evans.
    Ps. Jestem pierwsza yay! (Musiałam xD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy wiesz, ale twój szablon pojawił się także na blogu: withyoutilltheendofline.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Oreuis bajkowe-szablony