niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 16

     Wieczór zapowiadał się na bardzo udany mimo tego przykrego zdarzenia z rana. W kawiarni, która znajdowała się niedaleko parku było mało ludzi, więc szybko znaleźli wolne miejsce. Miło było pić wspólnie cappuccino i rozmawiać o wszystkim co nie było związane z ratowaniem czyjegoś życia. Dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy o Avengersie. Ona sama mu opowiedziała o sobie, jednak jej życie nie było tak ciekawe jak jego. Żadnych akcji. Zero ciekawych momentów. Śmiali się z ich wybryków jak i wpadek innych.
     Gdy kończyli już picie kawy, zadzwonił telefon Steve'a. Roggers przeprosił na moment dziewczynę i odszedł od stolika. Odebrał. Alice zaciekawiona tym nagłym telefonem postanowiła go podsłuchiwać. Może było to niegrzeczne, ale jakże zachęcające. Wytężyła jak najmocniej słuch i udając, że przygląda się ludziom chodzącym po chodniku uważnie nasłuchiwała.
      - Znaleźliśmy go - powiedział głos w komórce podobny do głosu Furry'ego.
      - Gdzie jest? -Spytał poważnie jakby ta informacja była dla niego bardzo ważna.
      - W ruinach starej fabryki za miastem - poinformował.
     - Zaraz tam będę - oznajmił i rozłączył się. Schował telefon do kieszeni i wrócił do stolika. Wyciągnął pieniądze z portfela i zostawił je na stoliku. - Dostałem ważny telefon. Muszę iść. Zawiozę cię do Stark'a - wyjaśnił zabierając wszystkie rzeczy.
      - Nie!- Sprzeciwiła się gwałtownie wstając. - Idę z tobą!
      Avenger posłał ku niej przeczące spojrzenie.
      - Nie ma mowy - skrzyżował ręce i pokiwał głową. - Może być to niebezpieczne.
      - No i co z tego? - Wzruszyła ramionami. - Niebezpieczeństwo to moje drugie imię.
      Steve zaśmiał się. Wiedziała, że jej nie odmówi.
      - Dobrze. Chodźmy - odparł z naturalnym uśmiechem.
     Szybko pozbierali swoje rzeczy i już wyszli z budynku. Nad miastem świecił już księżyc, a wokół niego drobno rozłożone gwiazdy. Na oko była już dziesiąta w nocy. Światła lamp oświetlały ciemne ulice po których mimo późnej pory jeździło dużo samochodów. Chodniki pozostawały puste. Tylko od czasu do czasu przeszedł jakiś bezdomny. Już dawno nie widziała takich pustek.
     W mgnieniu oka znaleźli się przy samochodzie. Roggers otworzył dla dziewczyny drzwi, a sam usiadł obok na miejscu kierowcy.  Przekręcił kluczyki w stacyjce. Samochód wydał z siebie burkot i już po chwili jechali przez zatłoczone ulice miasta.
      - Trochę potrwa puki dojedziemy - oznajmił stojąc w korku.
     - Nie szkodzi - rzekła z wymuszonym uśmiechem. Opierając policzek na ręce oglądała najbliższe centrum handlowe. Westchnęła gdy zobaczyła przechodzącą młodzież w jej wieku, która prawdopodobnie szła na jakąś imprezę. Jak ona marzyła o takim życiu. Nawet nie zauważyła, że znowu przemieszczają się po ulicach Nowego jorku. Dała ponieść się wodze fantazji.
      Niebawem znaleźli się już na miejscu. Alice jeszcze nigdy nie była w tym rejonie miasta. Wyglądał na opuszczony i jakby nikt go nie zamieszkiwał. Znajdowały się tutaj stare fabryki, które zostały zastąpione nowymi ulepszonymi. Nie wiele osób zapuszczało się w tą stronę ze względu na kręcących się dziwnych typów.
      Zaparkowali przed jedną z ruder. Nie należała do największych i zadbanych. Ściany były pokryte graffiti z których sypał się tynk. Cała budowla groziła zawaleniem.
      Wyszli z samochodu. Dziewczyna czuła się lekko skrępowana i do jej głowy dochodził myśl, że może nie potrzebnie tutaj jest, ale chciała z nim spędzić tą chwilę. Steve otworzył bagażnik z którego wyciągnął dwa podręczne pistolety. Jeden z nich podał dla niej. Alice nie wiedziała zbytnio co ma z tym podarunkiem zrobić. Wzięła go niepewnie w palce. Przewracała pistolet w dłoni bardzo ostrożnie by nic nie przycisnąć. Mogło wystrzelić w każdej chwili. Podwinęła lekko do góry bluzkę i schowała pistolet za luźnym paskiem. Avenger trzasnął bagażnikiem i sam powtórzył tą samą czynność co przed chwilą dziewczyna.
       - Idziemy - oznajmił i energicznym krokiem ruszył w stronę budynku. Brązowowłosa podreptała za nim.
      Stanęli przed wejściem. Nie było tutaj drzwi, więc jeden problem zniknął. Przed ich oczami ukazała się ciemna przestrzeń.  Poczuła jak jej żołądek ściska się w jedną małą kulkę. Te miejsce kojarzyło się jej ze scenami z horrorów.
      Steve wyciągnął z kieszeni latarkę. Zaświecił nią, ale nic ciekawego nie było. Zrobili krok do przodu. Podłoga zatrzeszczała. W powietrzu było czuć wilgoć. Panowała głucha cisza. Tylko było słychać ich kroki i kapanie wody. Dziewczynie serce zaczęło bić jak armata. Korytarz ciągnął się, a na jego końcu droga rozdzielała się na dwie części.  Zerknęli w każdą stronę, ale nic nie dostrzegli. Po jakimś czasie Roggers dał znać by poszli w prawo. Tutaj przejście było węższe, więc musieli iść gęsiego. Tym razem ściany były zrobione z okien. Alice przyglądając się w nich widziała swoje odbicie. Włosy miała całkowicie roztrzepane. Przydałoby się wsiąść prysznic pomyślała, ale właśnie w tej chwili zauważyła jasny punkt na końcu korytarza.
     - Co to? - Spytała półszeptem wskazując na punkt. Avenger nic nie odpowiedział tylko zaczął iść szybciej w jego stronę. Podreptała za nim. W ciemności potykała się o nierówną podłogę. Przejście to było krótsze od głównego.
      Wpadając do większego pomieszczenia stanęła jak wryta. Światło okazało się lampką umieszczoną na starym sklejanym stoliku w rogu. Przy nim na krześle siedział mężczyzna z głową pochyloną do ziemi. Brązowe kosmyki włosów spadały lekko zatrzymując się na czole. Ubranie miał podarte, jednak podobne do stroi jakie nosiła T.A.R.C.Z.A. Nie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Steve stanął obok niej i wziął głęboki oddech. Widać znał mężczyznę. Rzuciła ku niemu ciekawskie spojrzenie.
      - Bucky - odezwał się Avenger, a mężczyzna podniósł głowę.
                                                                        
*Nazajutrz*
    
    Chłopak stanął na przeciwko budynku. W jego stronę szło wiele młodzieży. Większość nawet nie spojrzała na niego. Blondyn wsadził dłonie do kieszeni i ruszył wąską drużką w stronę szkoły. Dawno zapomniał jak to jest chodzić do niej. Rzucił ją wraz ze siostrą po śmierci rodziców. Z czasem zaczął tego żałować, bo kto wie jak mogłoby potoczyć się ich życie gdyby nie odeszli.
      Stanął przed brukowanymi schodami prowadzącymi do dużych białych drzwi. Wskoczył szybko i pchnął je mocno. Ku jego oczom ukazał się tłum nastolatków. Jednak nigdzie nie było tych kogo szukał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał zamiaru spędzić całego dnia na szukaniu dwóch dziewczyn. Kątem oka dostrzegł dwie charakterystyczne osoby. Podążył w ich stronę gdy te wchodziły do damskiej łazienki. Przepchał się przez tłumy i stanął na przeciwko białych drzwi z namalowanym ludzikiem w sukience. Bez zastanowienia wszedł do środka. Widząc dwie zakłopotane kobiety uśmiechnął się szeroko.
      - Witam - przywitał się.
     - Nie umiesz czytać? To toaleta dla dziewczyn - zaznaczyła blond włosa piękność krzyżując ręce na piersi. Chłopak wyjrzał z pomieszczenia udając, że wcale tego nie zauważył.
      - Przyszedłem do was - oświadczył tym razem poważnie.
     - Ciekawe miejsce do spotkań - zironizowała brunetka oparta o pomazaną ścianę. Blondyn przeszedł przez pomieszczenie i oparł się o jedną z trzech umywalek.
     - Chodzi o waszą przyjaciółkę - zaznaczył, a oczy reszty rozszerzyły się z niepokojem spoglądając na siebie nawzajem. Reakcja szczerze ucieszyła młodego chłopaka. - Mam dla was propozycje - wyznał z szerokim uśmiechem.
-----------------------------------------------------------
 O to nowy rozdział. Tak szczerze to wstawiam go już jakieś dwa tygodnie. Ostatnio w ogóle nie miałam na to czasu, ale już jestem. Jak pewnie zauważyliście do opowiadania doszedł Bucky. Chciałam wprowadzić go dopiero przed finałem, ale stwierdziłam czym szybciej tym lepiej. :) Jestem już w połowie pisania 17 rozdziału, ale zastanawiam się czy po jego opublikowaniu zawiesić bloga. Już kiedyś o tym pisałam i zauważyłam, że nic się nie zmieniło. Mam już pomysł na nowego bloga. Nawet napisałam już 10 rozdziałów, więc kto wie może zacznę go publikować z nowym rokiem. Jeśli nie chcecie bym go zawieszała to zostawcie pod rozdziałem komentarz. Dla was to tylko chwila, a ja za to mam wielką motywacje. :) Do następnego i wszystkim życzę wesołych świąt. :* 

niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 15

      Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Słowa koleżanki przyniosły ulgę oraz rozbawienie. Myśl o tym, że Steve mógłby być jej chłopakiem prowokowała w niej chęć parsknięcia śmiechem. Traktowała go jako przyjaciela, a nie kogoś więcej. 
      - Mówiłam wam, że nie mam chłopaka - przypomniała i chciała już odejść, ale brunetka złapała ją za rękę. Wyrwała ją z zadziwiającą złością.
      - W takim razie dlaczego nie przychodzisz na lekcję? - Spytała Nicole czekając na odpowiedź.
      Przegryzła dolną wargę. Nie wiedziała co ma im odpowiedzieć. Przecież nie wyzna im, że posiada nadprzyrodzone moce. Jedyną rzeczą jaka pozostała to skłamać.
      - Niedawno się przeprowadziłam i te nieobecności są przez papierkową robotę, ale teraz już wszystko wróci do normy - zapewniła przytakując sama sobie. 
      Obie dziewczyny rzuciły między siebie spojrzenia. Bała się, że może jej wymówka nie przejdzie. Na szczęście żadna z nich nie miała pretensji. Tylko po Lisie było widać, że nie tego się spodziewała. W ogóle zachowywała się dziwnie. Była wścibska odkąd ją poznała. Nicole twierdziła, że ona jest taka zawsze, jednak brunetka nie do końca jej wierzyła. Uśmiechnęła się szarmancko i odeszła od nich zostawiając je na uboczu.
      - Może masz ochotę na kubek kawy? - Zaproponowała, a Avenger nie mógł odmówić. Od razu poszli w stronę najbliższej kawiarni.

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 14

     Otworzyła powoli oczy. Obraz był rozmazany, ale z każdą minutą robił się coraz ostrzejszy. Lampa, która świeciła przed nią raziła ją w oczy, więc gwałtownie zmrużyła powieki. Światło zgasło, a ona zorientowała się, że leży w gabinecie lekarskim. Przy niej na krześle siedział Steve. Miał zmartwiony wyraz twarzy, ale na widok wybudzającej się brunetki odetchnął z ulgą. Pomógł jej kiedy powoli próbowała usiąść na twardym łożu lekarskim.
     - Natasha trochę przesadziła - stwierdził z wymuszonym uśmiechem. Dziewczyna złapała się za głowę.
     - Trochę - zaznaczyła z grymasem. Chciała wstać, ale od razu zachwiała się. Jakby nie szybka reakcja Avenger'a to już pewnie znalazłaby się na ziemi. Złapała szybko równowagę. Z trudem jej się to udało.
     - Zaprowadzę cię do domu - zaproponował łapiąc Alice pod rękę. Poczuła jego ciepło i od razu zrobiło jej się lepiej na duszy.
     Wyszli z gabinetu. Korytarz jak to szpitalny był cały biały. Oświetlały go duże świecące na żółto lampy. Charakterystyczne dla tego miejsca. Przy gabinetach stały rzędy starych krzeseł. Rzadko bywała w szpitalach. Śmiało można przyznać, że w ogóle do nich nie chodziła. Matka w czasie choroby sama ją leczyła domowymi sposobami. Unikała go jak diabeł święconej wody. Teraz już wie dlaczego.
     Przeszli korytarzem do dużych białych drzwi. Avenger pchnął je przepuszczając najpierw brunetkę.
Świeciło słońce i można było usłyszeć pojedyncze śpiewy ptaków. Szpital znajdował się na przedmieściach miasta gdzie jeszcze można zaobserwować występowanie pojedynczej natury. Przypomniało jej się jak w podstawówce przychodziła tutaj z klasą i badali dziką przyrodę Nowego Jorku. Jeśli taka owa w ogóle istnieje.
     Poczekała puki jej towarzysz dołączy do niej i pokazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla niej drzwi by mogła wejść, a sam zajął miejsce kierowcy. Zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Takie zachowanie podobało jej się. Lubiła mężczyzn, którzy potrafili mieć szacunek do kobiet.
    Oparła głowę o zimną szybę. Obserwowała jak krajobraz miasta zmienia się szybkim tempem. Z małych pojedynczych domu do dużych pięknych willi bogaczy, aż po wielkie wieżowce. Dopiero teraz doszło do niej jak na prawdę te miasto się rozrosło.
    Dojazd nie trwał długo. To było dziwne, bo zazwyczaj każda podróż była dla niej koszmarem. Nie lubiła podróżować. Z chęcią mogłaby siedzieć w ciepłym miejscu pod kocem pijąc kakao. Nie ważne, że jest właśnie wiosna, a za oknem plus trzydzieści stopni.
    Wyszła swoimi siłami z samochodu. Gdy zbadała okiem okolice zauważyła, że nie są przed wielkim budynkiem Stark'a, tylko przy średniej wysokości kamienicy przy jednej z nowojorskich ulic.
     Zdezorientowana spojrzała na Steve'a, a on z uśmiechem na ustach zachęcił ją by weszła do środka. Zrobiła to.
     Korytarz który rzucił jej się w oczy był wąski w kolorach brązu o ciemnej betonowej podłodze. Nie było to jakieś brudne, stare przejście. Miało swój klimat. Posrebrzane barierki od schodów na końcach były ozdobione różnymi wzorami. Widać, mieszkali tutaj zacni ludzie. Nie było windy, więc drogę na trzecie piętro przebyli schodami. Powoli odzyskiwała siły.
     Na końcu korytarza zatrzymali się przed jasnymi drewnianymi drzwiami z numerem 36. Avenger wyjął z kieszeni kluczyki i przekręcił w zamku. Pchnął je ukazując bardzo jasne mieszkanie. Weszła do niego niepewnie tak jakby było to święte miejsce, a ona miałaby być przeklęta. Było tutaj przytulnie. Stare meble dobrze kontrastowały z nowoczesnym wystrojem. To miejsce przypominało dom rodziny z dwójką dzieci i psem, a nie mieszkanie superbohatera.
     - Zawsze myślałam, że superbohaterzy mieszkają w super domach - odparła badając każdy kąt mieszkania.
     - Nie każdy jest taki jak Stark - zauważył zakluczając za sobą drzwi.
     Ręką przejechała po kremowym skórzanym fotelu. W dotyku był miły i gładki. Od razu zajęła te miejsce nakładając nogę na nogę i przyciskając palcami miękkie podłokietniki. Fotel był bardzo wygodny.
     - To co robimy? Nudzę się - wyznała i oparł głowę o oparcie.
     - Jeszcze jakąś godzinę temu umierałaś - zauważył okrywając ją kocem.
     Wzruszyła ramionami. Było jej ciepło. Opatulona do samej szyi skuliła się w drobną kulkę. Przymknęła delikatnie oczy. Błogość zawładnęła ją do tego stopnia, że nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.

     Gdy się obudziła zauważyła krzątającego się blondyna.
     - Co robimy? - Zapytała przeciągając się leniwie. Steve zaśmiał się.
     - Widzę, że wyspałaś się - rzekł podając jej kubek z ciepłą herbatą. Uśmiechnęła się w podziękowaniu oplatając palce wokół białego kubka w czerwone kropki.
     - To nie znaczy, że mam tutaj przesiedzieć cały dzień - zauważyła z markotną miną.
     Wstała i podeszła do okna. Słońce świeciło na różne odcienie czerwieni. Powoli zachodziło za budynkami miasta.
      - Jeśli się nudzisz - zaczął, a ona zamieniła się w słuch - możesz pójść ze mną pobiegać - dokończył propozycje. Pokiwała z radością głową. Bieganie to była jedna z czynności, którą lubiła najbardziej. Zawsze była dobra z tego w szkole. Jeździła nawet na zawody. Czemu by teraz tego nie wykorzystać?
      - Przyjmę twoją propozycję - odwróciła się z uśmiechem. Złożyła po sobie rozrzucony koc i zaniosła pusty kubek do kuchni. - Idziemy? - Spytała zniecierpliwiona przystawiając w korytarzu. Avenger mrugnął znacząco. Złapał za klucze i skinieniem ręki kazał jej wyjść.
      Już kilka minut później znaleźli się na drodze, która biegła w stronę pobliskiego parku. Mimo zbliżającego się wieczoru na zewnątrz było ciepło. Tylko momentami zawiał jakiś wiatr.
      - Powinnaś wyrobić sobie formę. Wtedy będzie ci łatwiej - przyznał gdy stanęli na przejściu dla pierwszych prowadzącym na drugą stronę ruchliwej ulicy.
      - Wiem o tym - zapewniła go. - Tylko wątpię, że zrobicie ze mnie maszynkę do zabijania, bo taka nie jestem - wyjaśniła, a w jej głosie można było wyłapać nutę żalu do samej siebie.
      - To od ciebie zależy czy będziesz maszynką do zabijania - stwierdził i kolejny raz miał racje. Tylko czy T.A.R.C.Z.A. też tak uważa, pomyślała gdy dochodzili do miejsca celu. - Zaczynamy? - Zapytał spoglądając z ukosa. Kiwnęła głową.
      Zaczęli biec. Na początku truchtem. Czuła, że daje jej fory, więc przyspieszyła. Była to dobra lekcja dla niej w panowaniu nad mocami i oczywiście sprawdzeniu kondycji, którą do tej pory miała całkiem niezłą. Bieganie z Stevem było dobrym pomysłem. Mogli razem spędzić bardzo dużo czasu. Lubiła z nim spędzać wolny czas. Jest inny. Niby zamknięty w sobie, ale odważny i miły dla otoczenia.
      Robili tą czynność z jakieś półtora godziny. Nawet nie zauważyła kiedy minął ten czas. Tak świetnie jej się biegało.
      Przystanęli żeby chwilę odpocząć. Miejsce w którym się znajdowali było przyjazne dla oka. Na około rosły wielkie zielone drzewa, a przed nimi kładka pod którą znajdował się staw.
      - Niezła jesteś - przyznał z dumą Avenger łapiąc trzy głębokie oddechy.
      - Bieganie to akurat mój atut - stwierdziła lekko przechwalając się.
      - Skromność też - zaśmiał się, a ona razem z nim. Jednak trwało to krótko. Mina jej zrzedła gdy zobaczyła kilka metrów przed nimi stojące dwie osoba, które w tej chwili nie chciała widzieć.
      Westchnęła z irytacją kiedy zorientowała się, że dwie dziewczyny ich widzą. Teraz tylko z niecierpliwieniem czekała aż podejdą do nich.Prośba spełniła się szybko. W mgnieniu oka znalazły się przy dwójce.
      - Nie przedstawisz nas dla swojego kolegi? - Spytała z wyrzutem blondynka. Zawstydzona Alice spojrzała na Steve'a, który posłał w jej stronę przyjazny uśmiech.
      - Steve - przedstawił się podając dziewczynom rękę. Obie uścisnęły jego dłoń rzucając w stronę dziewczyny porozumiewawcze spojrzenie.
      - Możemy pogadać? - Zapytała ją Lisa łapiąc dziewczynę pod rękę i odsuwając na bezpieczną odległość. Brunetka łypnęła na nią oczami.
      - Co znowu? - Burknęła krzyżując ręce na piersi.
      - Okłamałaś nas - stwierdziła ze smutkiem blondynka. Na twarzy Alice pojawiło się zdziwienie mieszane na zmianę z strachem. Czyżby dowiedziała się o jej darze? To nie może być prawda. Wszystko legło w gruzach. To już koniec, pomyślała. Miała już zacząć się tłumaczyć, ale znowu przerwała jej Lisa. - Czemu nie powiedziałaś nam, że masz chłopaka? - Zagadnęła z irytacją, a brunetka słysząc te pytanie odetchnęła z ulgą.
---------------------------------------------
Oto i rozdział 14.
Szczerze jestem z niego bardzo zadowolona i sądzę, że jest to jeden z najlepszych rozdziałów na tym blogu.
Cieszę się, że doszły do was moje ostatnie słowa.
Dzięki wam kolejny rozdział pisało mi się z dużą łatwością. :)
Bardzo chcę dotrwać do końca, a muszę wam powiedzieć, że będzie się jeszcze dużo działo. ;)
Zachęcam was do komentowania, bo to motywuje. Dla was to tylko chwila, a dla mnie duża radość i pełno weny na kolejne rozdziały. :)

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 13

     Otworzyła oczy, a wtedy zobaczyła niebo pełne gwiazd i duży księżyc, który odbijał nikłe światło. Powoli odstawił ją na ziemię, a wtedy zrozumiała, że nie znajduje się na ziemi tylko na dachu jakiegoś budynku. Podeszła do krawędzi. Byli na jednym z największych budynków w Nowym Jorku. Spojrzała w dół, a wtedy zakręciło jej się w głowie. Mogło być tutaj ponad sto pięter. Ludzie i samochody wyglądali stąd jak mrówki. Widok był nieziemski. Cała panorama miasta. Central Park, East River, budynek Stark'a, Brooklyn i co najważniejsze jej dom. Tutaj dopiero mogła zauważyć plusy całego miasta.
     - O wiele lepiej niż tam? - Spytał podchodząc bliżej.
     - Jakim cudem znaleźliśmy się tutaj? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
     - T.A.R C.Z A. ma wszędzie dostęp - odpowiedział z pokerową mimiką twarzy. Nie wiedziała czy mówi to z radością, żalem czy też gniewem. Zeskoczył z schodka i usiadł na podest. - Nie tylko ty lubisz czasem rozmyślać nad sobą.
     - Bycie superbohaterem musi mieć swoje plusy - stwierdziła chodząc w tą i z powrotem po betonowym gzymsie. Avenger skrzywił się.
     - Nie jest to takie łatwe jak myślisz. Nie zawsze jesteśmy mile widziani - wyjaśnił. - Teraz też musiałem coś wymyślić żeby nas wpuścili.
     - Co takiego im powiedziałeś? - Zaciekawiła się siadając obok niego.
     - To sprawa życia lub śmierci - odparł uśmiechając się niewinnie.
     - Umiesz poprawiać humor - przyznała siadając obok niego.
     - Od tego jestem - zaśmiał się i właśnie teraz zapadła ta niezręczna chwila. Zazwyczaj w takich momentach pada ten pierwszy pocałunek, ale takie rzeczy są tylko w filmach. Wstała gwałtownie i otrzepała się.
     - Powinnam już wracać. Nie chcę podpaść dla Stark'a - wybełkotałam niezręcznie. Blondyn nic nie odpowiedział tylko wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je szeroko i ręką wskazał by weszła. Zrobiła to co jej kazał.
     W środku panowała ciemność, więc żeby iść musiała trzymać się bocznej ściany. Co chwila potykała się o jakieś przeszkody. Na końcu korytarza zauważyła nikłe czerwone światełko. Gdy do niego doszli okazało się, że to winda. Pietro przycisnął ostatni guzik. Usłyszeli charakterystyczne warknięcie i winda się otworzyła oświetlając cały korytarz. Weszli do środka. Alice nacisnęła pierwszy przycisk i drzwi się zamknęły. Na około windy było pełno luster. Widzieli się z każdej strony. Na twarzy Avenger'a malowała się ciągle ta sama tajemniczość. Nie można było stwierdzić czy jest smutny, wesoły, zły. Też próbowała taka być, ale jakoś jej to nie wychodziło. Drzwi od windy się otworzyły, a przed jej oczami pojawił się hol najbogatszego budynku w mieście. Nie trzeba było mówić co w nim rządziło. Pieniądz i elegancja. Pierwszy raz widziała tak bogate miejsce. Diamentowe żyrandole, skórzane fotele, dębowe biurka i to tylko parę rzeczy, które udały wyłapać jej bystre oczy. Blondyn trzymając ją lekko za plecy prowadził dość szybko do wyjścia, by nikt ich nie zauważył.
      Przy drzwiach stał ochroniarz. Bardzo wysoki i napakowany. Charakterystyczny.
      - I jak? - Spytał Avenger'a gdy wychodzili z budynku.
      - Dobrze - powiedział mu przy czym kazał iść jeszcze szybciej. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, a on uśmiechnął się chytrze. - Musiałem trochę mu nakłamać żeby wejść - odpowiedział jej na jeszcze nie zadane pytanie. Staną na brzegu chodnika i wysunął rękę aby złapać taksówkę.
      Nie było to proste, bo żadna nie przystawała. Zajęło trochę czasu zanim jakakolwiek raczyła zatrzymać się.
      Blondyn otworzył drzwi, aby brunetka mogła wsiąść. Gdy to zrobiła usiadł obok niej zamykając za sobą drzwi. Podał dla kierowcy adres i samochód ruszył.
      Dziewczyna wlepiła wzrok w okno. Nocne światła miasta urzekały ją. Główna ulica Nowego Jorku wyglądem przypominała jej Las Vegas. Nigdy tam nie była, ale miasto kojarzyła z wielu amerykańskich filmów i szczerze bardzo jej się ono podobało. Dojazd nie trwał długo. Tym bardziej, że wszystko co było drogie i nowoczesne znajdowało się przy głównej ulicy. Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. Wysiedli.
      - Dzięki za wieczór - podziękowała najładniej jak potrafiła.
      - Na mnie zawsze możesz liczyć - uśmiechnął się pod nosem. Podeszła do niego tak, że dzieliły ich tylko centymetry i pocałowała w policzek po czym odsunęła się od niego i ruszyła w stronę drzwi.
      - Cześć! - Rzuciła z niewinnym uśmiechem i weszła do środka.
      Skierowała się do najbliższej windy, która zabrała ją na samą górę. W mieszkaniu Starka panowała cisza. Zamknęła za sobą jak najciszej drzwi i idąc na palcach weszła do swojego pokoju. Rozebrała się i wzięła szybki prysznic. Następnie przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Dłuższy czas nie mogła zasnąć. Tyle rzeczy dzisiaj się wydarzyło. Myśl, że może być tak codziennie przyprawiała ją o dreszcze. Życie superbohatera ma swoją cenę i trzeba się z wielu rzeczy wyrzec. W tym z normalnego życia.
***
      Nad ranem oślepiło ją poranne słońce. Otworzyła zaspane oczy i przetarła je dłońmi. Usiadła rozglądając się dookoła. Wszystko było takie same. Zaczął się nowy dzień.
      Otworzyła szafę. Wyjęła z niej ciemne dżinsy i biały t-shirt. Przebrała się i zrobiła kucyk. Wyszła z pokoju niemrawo rozglądając się w szukaniu Starka. W salonie go nie było. W kuchni też nie. Nigdzie go nie było. Tak jakby wyparował.
      Stanęła przed umywalką w kuchni i przemyła twarz wodą. Odwracając się zauważyła za sobą postać. Przestraszona odskoczyła na bok, ale zaraz zrozumiała, że to nie kto inny jak Steve. Odetchnęła z ulgą.
      - Co ty tutaj robisz? - Spytała zaskoczona.
      - Tony kazał ci zostawić list, ale ja wolałem powiedzieć to osobiście - uśmiechnął się po czym zaczął dalej mówić. - Pojechał do T.A.R.C.Z.Y. Nie chciał cię budzić, bo podobno wczoraj późno wróciłaś - powiedział naciskając na ostatnie słowa.
      - Wróciłam, a co? - Zapytała zaciekawiona marszcząc zachęcająco czoło. Avenger uśmiechnął się pod nosem.
      - Zadziorna jesteś - stwierdził i dał jej znak żeby poszła za nim. Wyszli z kuchni i zagłębili się w środek mieszkania. - Czeka cię kolejny trening - oznajmił przystając przed wejściem do pomieszczenia. - Tym razem będziesz uczyć się walczyć.
      - Nauczysz mnie walczyć? - Zagadnęła zaciekawiona.
      - Nie - zaprzeczył. - Zrobi to Natasha - wyznał i otworzył szeroko drzwi. Miała mu coś odpowiedzieć, ale superbohatera już nie było. Wszedł do środka, a po jakimś czasie zrobiła to i ona.
      To było bardzo duże pomieszczenie z wieloma maszynami do ćwiczeń i ringiem do boksu. Na środku stała Natasha. Ręce miała splecione na piersi i tupała energicznie stopą.
      - No nareszcie - odezwała się widząc ich.
      - Co takiego będziemy robić? - Spytała niepewnie rozglądając się dookoła.Jeszcze ani razu tutaj nie była. Ciekawiło ją co takiego jeszcze ukrywa w domu Stark.
      - A czego się spodziewasz? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Wzruszyła ramionami. Spodziewała się świętego spokoju, ale teraz dochodziło do niej, że nigdy tego niedostanie.
      Agentka Romanoff jednym zwinnym ruchem znalazła się na środku ringu. Skinieniem ręki rozkazała jej dołączyć do niej. Z grymasem na twarzy zrobiła to co kazała. Stanęła na środku czując się jak Amerykanin wśród samych Azjatów. Wiedziała, że jej koleżanka z fachu jest profesjonalistka, a ona sierotą, która jeszcze ani razu w życiu się nie biła. Właśnie to był jej słaby punkt. Ona nawet by muchy nie skrzywdziła, a co dopiero na prawdę walczyć.
      - Pokarz co umiesz - rozkazała dając jej znać do natarcia. Czuła się głupio i wstydziła powiedzieć, że nie umie się bić. Kiedyś widziała jak robią to chłopacy w szkole, więc jedyna rzecz jaka przyszła jej do głowy to naśladowanie ich.
      Zaczęła biec w jej stronę z wysuniętymi pięściami. Nie zauważyła kiedy agentka powaliła ją na ziemię. Z bólem wstała otrzepując się. Zerknęła ukosem na Steve'a. Na jego twarzy panowała ta sama charakterystyczna powaga. Chciała mu zaimponować. Pokazać, że jednak coś umie, ale nie wiedziała jak to ma zrobić.
      Znowu zaatakowała, ale skutek był taki sam co jakąś minute temu. Tym razem poczułam to mocniej. Za kolejnymi próbami traciła siły aż ostatecznie dała się ponieść ciemnościom.
--------------------------------------------------
Oto i "pechowy" 13 rozdział. :p
Nie będę się zbytnio nad nim rozpisywała.
Zasmuciła mnie ilość komentarzy pod ostatnim rozdziałem.
Nie żebym was straszyła, ale jeśli to się nie zmieni to będę musiała zawiesić bloga.
Nie zrobiłam tego teraz, chociaż chciała, ale postanowiłam dać wam drugą szanse.
Zależy mi na tym opowiadaniu i chcę dojść w nim do końca, a uwierzcie rozdziałów nie zostało już tak dużo.
Mam nadzieje, że chociaż trochę do was doszło to co piszę. :)
Zachęcam do komentowania, bo to na prawdę motywuje do dalszej pracy. :)

piątek, 23 października 2015

Rozdział 12

     Gdy wyszła nie znalazła nikogo pod drzwiami. Była sama. Nie przykładała za bardzo wagi do ostatnich słów Fury'ego. Dlaczego niby to Steve miałby uchronić ją od niebezpiecznego? Czemu miałby to nie być np. Tony, Thor czy Pietro? Gdy tak rozmyślała usłyszała czyjś głos. Zdziwił on ją, bo przecież była sama. Nawet odwróciła się jeszcze raz żeby się upewnić i tak jak sądziła nikogo nie było. Głos się powtórzył. Zrobił to i trzeci raz, a wtedy zrozumiała, że dochodzi on z zegarka, którego dostała jeszcze na początku tego incydentu. Spojrzała na niego. Głos wychodzący z niego nie był podobny do żadnego z ostatnio poznanych.
     - To coś mówi? - Zdziwiła się przyglądając uważnie z każdej strony rzecz. Nigdy jakoś nie zwracała na nią uwagi. Wyglądał jak zwykły zegarek, ale zamiast godziny miał jakiś czujnik. Dziwny przedmiot.
     - Tak bardzo robi to na tobie wrażenie? - Zagadną ją znowu.
     - Trochę - przyznała. - Kim jesteś? - Spytała zaciekawiona.
     - Jestem Jarvis. Dzieło pana Starka - przedstawił się.
     - Nie sądziłam, że zegarki też umieją mówić.
     - Nie jestem zegarkiem - zaprzeczył jej. - Jestem sztuczną inteligencją - poprawił.
     - Interesujące - przyznała. - Wiesz może gdzie jest reszta?
     - Wszyscy pojechali do Starka.
     - Zostawili mnie? - Odparła załamana. Jest już tutaj wystarczającą ilość czasu żeby wiedzieć, że jednak jest tym Avengersem.
     - Pan Roggers czeka na ciebie na parkingu - oznajmił. Zakryła zegarek rękawem i poczłapała w stronę wyjścia.
    W całym budynku nie było jeszcze tak cicho odkąd tutaj jest. Wszystkich gdzieś wyparowało albo zajęci są czymś bardzo ważnym. Tylko czym? Na parkingu też panowały pustki. Z łatwością dostrzegła samochód Steve'a.  Nie zdziwiło ją to, że jeździ jednym z najdroższych samochodów. Większość tutaj takimi jeździ. Jednak tkwiło coś w nim. Czyżby na serio przejęła go ta ostatnia akcja? Kiedy siedziała już u niego w samochodzie nie było "cześć" ani "co u ciebie słychać?". Cisza. Nie wytrzymała tego i spytała go:
     - Nie odzywasz się, bo masz na mnie focha? - Nie odrywała wzroku od okna.
     - Nie mam jak to ty nazwałaś "focha" - zaprzeczył.
     - To dlaczego nie odzywasz się do mnie?
     - Jesteś na tyle dojrzała, że pewne rzeczy możesz zrozumieć - rzekł, a ona wzruszyła ramionami. Liczyła na trochę inną odpowiedź, ale musiała przyznać, że to trafiony fakt.
     Czasami  nie rozumiała tego co on do niej mówił. Wydawał się dziwny, trochę z innej planety, ale i zarazem bardzo interesujący i co najważniejsze troskliwy.
     Miała mu już mu opowiedzieć całą rozmowę z Furym, ale właśnie dojechali na miejsce. Ten sam podziemny parking, winda i drzwi. Zapukali w nie, a po chwili w drzwiach stał Stark.
     - Sądziłem, że nie przyjedziecie - odezwał się zamykając za nimi drzwi.
     - Źle sądziłeś - burknęła wchodząc w głąb mieszkania. W salonie siedziała grupka Avengersów.
     - Cześć! - Przywitała się z nimi, chociaż może niektórych widziała po raz pierwszy. Przeszła przez cały salon i usiadła na stołku przy barku. W tym samym miejscu siedział Pietro z Wandą. Gdy ją zauważyli od razu przerwali jakiś temat. Było to trochę podejrzane z ich strony.
     - O czym rozmawiałaś z Furym? - Spytał zaciekawiony Pietro.
     - Niczym ważnym - odpowiedziała próbując wymigać się z tematu. Nie miała chęci zagłębiać się w szczegóły tym bardziej, że wie jak bardzo Wanda ją nie toleruje.
     - Niezły numer wywinęłaś - przyznała z ironią Wanda. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Właśnie tego chciała uniknąć. Miała już dość tego tematu. Czy oni kiedykolwiek przystanął się czepiać?
     - Zostaw nas Pietro - poprosiła najładniej jak potrafiła. Avenger nie był tym zadowolony, ale w końcu uległ i odszedł. - Mogłabym wiedzieć co masz do mnie? - Zapytała bez nawijania w bawełnę.
     - Widzę jak on na ciebie patrzy. To nie wystarcza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
     - Co to ma do rzeczy? - Nie mogła pojąć jej słów. - Przyjaźnimy się.
     - Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że zmieniłaś go. Już nie jest tą samą osobą co wtedy. Nie chcę żebyś go raniła - wypowiedziała te trzy zdania w taki sposób, że dziewczynę aż zacięło. Nie wiedziała co powiedzieć, ona ciągnęła dalej.- Najlepiej będzie dla naszej trójki jak zostawisz nas w spokoju.
     - Sądzisz, że mogłabym zrobić mu krzywdę? - Wyszeptała z łzami w oczach.
     - Ja po prostu nie chcę żeby cierpiał. I tak dużo już przeżył - powiedziała i biorąc z blatu szklankę odeszła w głąb mieszkania.
     Dopiero teraz żałowała, że podjęła ten temat. Złość mieszała się jej z smutkiem. Skąd dla Wandy przyszła taka myśl? Nigdy nie mogłaby skrzywdzić żadnej osoby z T.A.R.C.Z.Y. Chciała się z nimi zaprzyjaźnić, a oni najwyraźniej tego nie chcą.
     Nie miała zamiaru tutaj dłużej siedzieć, tylko po cichu wymknęła się z domu. Nie czekała już na windę tylko schodami zbiegła w ekspresowym tempie. Moce jednak mają swoje plusy. Na zewnątrz pojawiła się nagle. Jeszcze nie do końca potrafiła panować nad swoimi "talentami".
     Rozejrzała się dookoła. Niby urodziła się w tym mieście, ale nigdy dobrze jego nie znała. Te miasto było tak wielkie, że przez całe życie nie dałoby się odkryć wszystkich zakamarków.
     Po krótkiej chwili rozpoznawania terenu ruszyła w prawo. W stronę Brooklynu. Był to spory kawałek na piechotę, a trzeba zaznaczyć, że dotychczas kiedy jeszcze mieszkała z matką do centrum jeździła metrem, a było to rzadkością. Nie miała tyle czasu. Prędzej czy później zaczną ją szukać. Drugi raz wciągu jednego dnia. Rzeczywiście jesteś niegrzeczna Collins.
     Skręciła w jedną z ciemnych i tajemniczych zaułków. Nałożyła na głowę kaptur i zaczęła biec jak najkrótszą drogą do Brooklynu. Ta krótka wydała się dość długą. Nawet dla osoby posiadającej takie możliwości. W końcu znalazła się tam gdzie chciała. Mianowicie przed starą i już chyba niezamieszkaną kamienicą. Prowadziły do niej niskie schody z zardzewiałą poręczą. Weszła po nich ostrożnie. Chwyciła za klamkę i pchnęła powoli drzwi, które pod wpływem ruchu zaskrzypiały. Przed jej oczami ukazał się ciemny korytarz z dużą ilością drzwi i schodami prowadzonymi na górę. Weszła do środka i od razu skierowała się w stronę tych schodów. Dłonią przysunęła po zakurzonej poręczy. Zaczęła wchodzić na górę. Z każdym piętrem wchodziło się jej lżej. Gdy była już na górze zauważyła małe brązowe drzwiczki. Prowadziły one na dach. Otworzyła je. Przed jej oczami ukazała się panorama Brooklynu i co najważniejsze jej ukochany dom. Właśnie po to tutaj przyszła. Tak bardzo tęskni za jego widokiem. Usiadła na skraju budynku spuszczając luźno nogi. Te widoki ją wzruszały. Przypomniało jej się jak przychodziła tutaj z mamą gdy była mała. Razem siadały w tym samym miejscu i oglądały wschód albo zachód słońca. Bardzo to lubiła, bo wtedy były razem. W tamtych chwilach często opowiadała jej o ojcu. Nie pamięta już nic z tych słów, a szkoda, bo zawsze chciała się dowiedzieć kto jest jej ojcem i czy wie w ogóle o jej istnieniu. Może jakby był tutaj to wszystko potoczyłoby się inaczej.
     Nagle usłyszała szelest. Gwałtownie wstała i odwróciła się. Przed jej oczami pojawiła się znajoma postać. Był to Pietro. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
     - Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Spytała go zaciekawiona.
     - Nie ty jedyna wiesz o tym miejscu - odpowiedział podchodząc do niej bliżej. Spojrzał na panoramę miasta po czym nabrał powierza i wypuścił go powoli. - To dobre miejsce na obserwacje wielu ludzi, nie sądzisz? - Przyznał spoglądając na nią z ukosu.
     - Mówisz to jako agent czy zwykły cywil?- Zaciekawiła się próbując chociaż trochę zaimponować doborem słów.
     - A czy to ważne? - Uśmiechnął się.
     Zapadła głucha cisza, która został przerwana pytaniem, a raczej stwierdzeniem zadanym przez Alice:
     - Wanda mnie nie lubi.
     Na twarzy Avenger'a było widać konsternację.
     - Aż tak to widać? - Zapytał zmartwiony. Kiwneła znacząco głową.
     Znowu zapanowała cisza. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, bo przecież trudno wyznać prawdę.
    Już powoli się ściemniało. Nie chciała wracać po zmroku, bo wtedy na ulicach Nowego Jorku robiło się niebezpiecznie. Nie tylko wtedy. Tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Wstała i jeszcze przez chwilę spojrzała na te widoki. Nabrała głębokiego oddechu i zeszła na dół. Nałożyła kaptur na głowę i ruszyła w stronę centrum.
     - Nie ładnie tak zostawiać towarzysza samego - usłyszała za sobą głos.
     - Nie sądziłam, że zechcesz wracać ze mną - odparła odwracając się w jego stronę.
     - Wszystko jest lepsze od bycia samym - powiedział pojawiając się nagle przed dziewczyną. Chciał sam dyktować zasady.
     - Sądziłam, że to ja będę cię prowadzić - wyznała lekko zniesmaczona.
     - Tym razem nie - rzekł trzymając ręce w kieszeni. Szedł nadając szybkie tępo co sprawiało, że nie raz nie mogła nadążyć za nim.
     Gdy wyszli na główną ulicę Brooklynu gdzie przechodziło zawsze tysiące ludzi Pietro zszedł do podziemi gdzie znajdowało się metro, a Alice za nim. Panował tam specyficzny zaduch. Nie było to także najczyściejszym miejscem. Jeżeli takie miejsce kiedykolwiek tutaj było.
     Stanęli przy konkretnym peronie. Mianowicie pod numerem 258, który jeździł do centrum. Było tam pełno ludzi. Nie trudno wtopić się w tłum. Pełno tutaj dziwaków.
     Gdy nadjechał  pojazd zrobiło się niezłe zamieszanie. Nie lubiła tłoku. Czasami zastanawiała się czy w ogóle lubi to miasto. Tyle tutaj niebezpieczeństwa, ludzi i brudu. Same minusy.
     - Wsiadaj! - Rozkazał jej blondyn popychając lekko za plecy gdy byli już przy wejściu. Nie było szans znaleźć wolnego miejsca, więc całą drogę stali. W ciszy. Nie miała jakoś ochoty rozmawiać. W zamian patrzyła przez okno na migającą pokrytą graffiti ścianę. Po jakimś czasie zrobiło się dla niej od tego niedobrze, więc zaczęła chodzić w tą i z powrotem. Nie było to łatwe, bo trzeba przy tym pilnować swojego miejsca.Avenger obserwował każdy jej ruch. Bawiło go zachowanie dziewczyny. Wyglądała jak zwierze, które trzymano cały czas same, a teraz gdy jest wśród innych nie wie co ma zrobić.
    W końcu po 30 minutach znaleźli się na miejscu. Wychodząc trzymała go za rękaw żeby nie zgubić się w tłumie i nie zostać znów wepchniętym w to samo miejsce. a potem odjechać w siną dal. Kiedyś jej się cóś takiego przytrafiło. Miała sześć lat i zwiedziła wtedy dobry kawałek Nowego Jorku.
     - Coś ci pokarzę - oznajmił posyłając tajemniczy uśmiech. Niepewnie kiwnęła głową. Wtedy on szybkim ruchem wziął ją na ręce.
     - Co ty robisz! - Krzyknęła zdezorientowana.
     - Trzymaj się - odpowiedział jej i po chwili już ich tam nie było.
-------------------------------------------------------------------
Oto i 12 rozdział. :)
Długo czekałam na odpowiednią wenę, a przy tym rok szkolny i psujący się komputer. :/
Jednak udało mi się go napisać co mnie bardzo cieszy. :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba. :)
Zachęcam do komentowania, bo to motywuję. Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna radość, że ktoś czyta moje wypociny. :')
4 komentarze=następny rozdział

sobota, 3 października 2015

Rozdział 11

***
     Na ulicach panował popłoch. Wielkie zamieszanie. Akcja ta nie wyglądała na łatwą. Żadna taka nie jest gdy w grę wchodzi życie ludzi. Trzeba było ich szybko uspokoić, zabrać w bezpieczne miejsce. Zazwyczaj do tego jest przydzielona grupa superbohaterów, ale tym razem było ich wszystkich tylko dwójka. Gdy dojechali na miejsce od razu zauważyli samochód pędzący po ulicach Manhattanu. Hydra. Dawno już nie widzieli tych samochodów.
- Dawno nie przychodzili w gości - odezwał się wyskakując z furgonetki Falcon.
- Zadziwiające jest to, że dla kota na drzewie wysyłają cały budynek do akcji, a do akcji zagrażającej życiu, tylko naszą dwójkę - mruknął blondyn spoglądając z boku na czarnoskórego Avenger'a. Było ciężko. T.A.R.C.Z.A. już nie była tak zgrana jak kiedyś, a znalezienie godnego kompana z wspólnymi poglądami liczyło się do sporego wyzwania. Bycie superbohaterem wśród zwykłych ludzi nie było proste. Ludziom nie koniecznie podoba się to co robią. - To co robimy? - Spytał zakasując rękawy Pietro.
- Ty zajmiesz się ludźmi, a ja dorwę ten samochód - rozkazał.
- Zawsze musisz brać dla siebie najlepsze - przewrócił oczami.
- Ktoś musi - odburknął. Nie było szans gonić tego samochodu. Był za szybki. Nawet jeśli dogoniłby go Pietro to i tak nie dałby rady sam go zatrzymać.
     Postanowili przejść na skróty przez wąskie przejścia między budynkami na drugą stronę ulicy, gdzie by go dorwali. Przeszli szybko wręcz biegiem obmyślając przy tym plan działania. Robienie dwóch rzeczy na ras było cechą wrodzoną u Avengera. Gdy przeszli na drugą stronę zauważyli jeszcze większy popłoch. Czarny pojazd już nadjeżdżał. Właśnie mieli już zaczynać akcje gdy zauważyli małego chłopca. Ten samochód mógł go zabić. Falcon miał już lecieć do niego, ale został zatrzymany przez blondyna.
- Co ty robisz? - Krzyknął zdenerwowany odpychając jego dłoń.
- Patrz! - Wskazał ręką na szybki cień, który minął samochód i już dobiegał do chłopca. Zwykłe ludzkie oko tego typu rzeczy nie widzi, ale oczy superbohaterów były bardzo wyczulone na takie rzeczy. Do głowy Pietro wpadło tylko jedno imię. Alice. Serce mu zamarło. Chciał tam biec, ale coś mu mówiło, że nie powinien tego robić. Gdy się ocknął zobaczył, że jego towarzysza już nie było. Pobiegł dalej za samochodem.
***
     Można było śmiało nazwać to grobową ciszą. Ulica, która jeszcze kilka minut temu była przepełniona od wielu różnych odgłosów teraz zapadła w jedną wielką ciszę. Ludzie, którzy jeszcze niedawno uciekali gdzie pieprz rośnie zgromadzili się w jedną wielką grupę i każdy swój wzrok zwrócił na Alice. Ona w zastygnięciu trzymała blisko siebie chłopca. Jeszcze nie dochodziło do jej głowy to co się właśnie wydarzyło. Po jakiejś minucie dopiero powoli zaczęła znowu racjonalnie myśleć. Złapała chłopca za ramiona i kucnęła. Przypatrzyła się jego twarzy. Miał na niej lekkie zadrapania, ale poza tym nic większego mu się nie stało. Zmierzwiła mu dłonią włosy i wstała.
- Następnym razem lepiej uważaj - ostrzegła go. W tym czasie przybiegła do chłopca jego matka. Klęknęła przed nim i przytuliła go mocno. Był to bardzo wzruszający widok.
- Nigdy mi tego nie rób! - Pogroziła mu trzęsącą od nerwów dłonią. Ledwo powstrzymywała łzy. Znowu przytuliła go bardzo mocno do siebie. Ta scena trwała krótko, ale za to tyle żeby w sercu Alice pojawiło się coś przez co pierwszy raz nie żałowała tego, że jest jaka jest. Kobieta po jakimś czasie zauważyła stojącą obok dziewczynę. Wstała z ziemi i spojrzała w stronę stojącej brunetki.
- Dziękuję za to, że pani uratowała mojego syna - podziękowała. - Jakby nie pani to - urwała. Mogę wiedzieć jak pani na imię? - Zagadnęła niepewnie. Dziewczyna spojrzała zmieszana. gdy miała już wymawiać swoje imię poczuła jak ktoś ciągnie ją na bok. Próbowała się wyszarpać z uścisku, ale była trzymana zbyt mocno.
     Minęli zdezorientowany tłum i stanęli za rogiem. Alice wyrwała swoją rękę z jego uścisku i poprawiła bluzkę. Teraz mogła dokładnie przypatrzeć się temu człowiekowi. Był to czarnoskóry mężczyzna ubrany w ciemny strój podobny do tych, które noszą Avengersi. Włosy miał ciemne obcięte na krótko. Nie znała go, ale on jakimś cudem znał ją.
- Kim jesteś? - Spytała niepewnie.
- Nie znasz mnie, ale ja znam cię - odpowiedział w sposób tajemniczy co wywołało u dziewczyny niepokój. Przechodziły ją dziwne myśli. - Nie powinnaś wymawiać jej swojego imienia - pouczył ją.
- Co ty możesz wiedzieć - burknęła krzyżując ręce. - Kim jesteś? - Dopytywała się, ale nie dostała odpowiedzi. Znowu złapał ją za rękę i pociągnął wzdłuż krótkiej uliczki gdzie na końcu stał ciemny duży samochód. Widząc go zaczęła się szamotać próbując wyrwać, ale znowu była trzymana za mocno. Wepchnął ją niemal do pojazdu. Będąc w nim usłyszała znajomy głos. Podniosła wzrok z ziemi i na siedzeniu obok kierowcy zobaczyła Pietro.
- Niezła akcja - pochwalił ją blondyn.
- Nie ma za co ją chwalić. Zachowała się niezgodnie z jej regulaminem - odezwał się znowu ten sam mężczyzna.
- Może przedstawisz swojego kolegę, który potraktował mnie jak jakiegoś zbira - odparła obruszona siadając na jeden z wolnych foteli.
- Falcon - burknął z końca pojazdu mężczyzna.
- Milo cię poznać - odpowiedziała niemal w ten sam sposób co on jej. - Jest jeszcze ktoś kogo powinnam poznać?
- Jest jeszcze wielu innych osób, których nie znasz i może i nie poznasz.
     W tej chwili zatrzymali się na parkingu przed budynkiem. Nie chciała tam wracać, ale nie miała wyjścia. Nie czekając na nikogo otworzyła sama drzwi i wyszła z samochodu. Popołudniowe promienie słońca poraziły ją w oczy. Przetarła je pięściami, a wtedy przed sobą zauważyła znajomą posturę. Był to Steve. Patrzył na nią wzrokiem, który ukrywał zawód, ale starał się nie ukazywać tego. Wyczuła to i przez chwile poczuła wstyd, który przemienił się w obojętność do otoczenia.- Fury cię wzywa - oznajmił.
- Pewnie dostanę jakąś karę - powiedziała pól żartem, a pół serio.
- Nie powinnaś z tego się śmiać - rzekł poważnie.
- Chyba nikogo nie zabiłam - zaśmiała się żałośnie, ale jego to ani trochę nie roześmiało.
- Musisz zapamiętać, że nasz regulamin przestrzegamy jak najdokładniej - próbował ją pouczyć, ale w tej chwili usłyszeli za sobą czyjś śmiech. Był to Pietro, który po chwili stał już przed nami.
- Rozluźnij się - odezwał się do niego. - Młoda jest. Potrzebuje się zabawić - uśmiechnął się do niej, a ona poczuła, że się rumieni.
- Tak jak ty? - Prychnął. - Życie nie jest tylko po to żeby się bawić. Dorośnij.
- Ja mam na to czas, a ty - zamyślił się. - Jakby nie twój wygląd nigdy bym nie powiedział, że jesteś tak stary - rzekł z pogardliwym uśmiechem. Spoglądała raz na tego raz na drugiego kompletnie nie wiedząc o co im chodzi. Była to kłótnia czy mocna wymiana zdań? A może obie te wersje? - Chodź! - Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę wejścia. Odwróciła się w stronę Rogers'a i posłała mu spojrzenie mówiące przepraszam. On uśmiechnął się do niej lekko na znak wybaczenia. Weszli do środka. Już dokładnie pamiętała drogę do jego biura. Jeszcze nie raz przejdzie nią i posłucha jego mądrych do bólu myśli.
- Mogłabym wiedzieć o czym wy konkretnie rozmawialiście? - Spytała zaciekawiona. Avenger wzruszył ramionami.
- Taka nasza mała gra - wyjaśnił, a ona pokręciła znacząco oczami.
- Mam rozumieć, że z wszystkimi tak pogrywasz - mruknęła. Blondyn się zaśmiał.
- To jedyna rozrywka tutaj od kilku miesięcy - oznajmił.
     Stali właśnie przed drzwiami biura, które otworzył jeden z agentów. Fury tak jak kiedyś stał w tym samym miejscu patrząc gdzieś w dal przez okno. Weszli do środka. Zamknięto za nimi z trzaskiem drzwi. Poczuła jak coś jej podchodzi do gardła przez co nie może mówić. Dziwne to było, bo przecież nic takiego nie zrobiła, a jednak czuła się jak jakiś przestępca.
- Zostaw nas Maximoff - odezwał się do niego agent. Avenger skinął głową i już nie było go w tym pomieszczeniu. - Siadaj - wskazał na brązowy fotel umieszczony na przeciw biurka. Zrobiła to. Siedziała teraz jak na szpilkach. Dlaczego się boisz? Dlaczego? Powtarzała jak mantrę.
- Mogę wiedzieć co takiego zrobiłam, że wszyscy traktują mnie jak kryminalistę? - Wydusiła z siebie te trapiące ją pytanie.
- Było mówione, że nie możesz wychodzić bez naszego pozwolenia - odwrócił się w jej stronę.
- Nic przecież złego nie zrobiłam - zaprotestowała.
- Mogli się o tobie dowiedzieć.
- Ale się nie dowiedzieli - ciągle trzymała za swoim.
- Dobrze wiesz, że jesteś naszą tajemnicą - jego głos stał się sroższy. Nie spodobało się jej te określenie. Tajemnica brzmiało jak coś co utrzymuje się w ukryciu. Coś co nie powinno istnieć, a istnieje, a teraz trzeba to ukrywać. Tak właśnie się czuła gdy ktoś jej o tym przypominał.
- Gdy by nie ja ten chłopiec mógłby zginąć - także podniosła głos.
- Nic by mu się nie stało. Na miejscu byli już nasi agenci - zapewnił ją, ale ona mu nie wierzyła. Nikogo tam nie było. Przynajmniej tak sądziła.
- Jakoś nikogo nie widziałam aż do końca akcji - bąknęła krzyżując ręce.
     Patrzył prosto w jej oczy. Ona nie ulegała. Chciała pokazać obojętność chociaż w głębi duszy była strasznie zdenerwowana. Ścisnęła dłonie w pięści. Nie chciała tego tutaj. W tym momencie.
- Alice nie denerwuj się - mówił teraz już delikatniejszym tonem. Nie takim podniosłym jak wtedy. Jakby wiedział co może się wydarzyć. Puls jej przyspieszał, ale próbowała chociaż opanować oddech. Był on ciężki, a zarazem słaby. Po paru głębszych oddechach zaczął się normować. Na szczęście. Serce też po chwili się umiarkowało. Wróciło wszystko do normy. - Robimy wszystko dla twojego dobra. Nie chcesz wiedzieć co by było gdyby Hydra dowiedziała się o twoim istnieniu. Byłabyś w sporym niebezpieczeństwie.
     Przełknęła głośno ślinę. Słowo niebezpieczeństwo w ustach Fury'ego brzmiały strasznie i jak najbardziej poważnie.
- Mam rozumieć, że nie mogę wykorzystywać swoich mocy przy jakichkolwiek ludziach.
- Cieszę się, że mnie zrozumiałeś - przez chwilę dla Alice wydawało się, że na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Odszedł od biurka i znowu stanął przed oknem. Dziewczyna powoli odsunęła krzesło i wstała. Odwróciła się w stronę drzwi i powoli ruszyła w ich stronę. Otwierając je usłyszała głos Fury'ego:
- Trzymaj się Roggers'a. Z nim będziesz bezpieczna.
 -----------------------------------------------------------
Oto i rozdział 11! :D
Mam nadzieje, że wam się on spodoba. :)
Jak zauważyliście pojawiła się nowa postać, Falcon. :)
Powoli będę wprowadzać także inne osoby, które trochę namieszają w opowiadaniu.
Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :)
4 komentarze=następny rozdział

środa, 9 września 2015

Rozdział 10

Czyżbym umarła? Pomyślała otwierając powoli, ale szeroko oczy. Przed sobą zobaczyła twarz Steve'a. Trzymał ją w swoich ramionach. Zdenerwowana zaczęła oddychać szybko. Widząc to objął ją ręką i przytulił do siebie. Czując jego ciepło poczuła się bezpiecznie. Brakowało jej czegoś takiego. Chciała go przytulić i podziękować mu, że jest tutaj, ale przypomniała sobie, że nie są tutaj sami. Odsunęła się od niego i na chwiejnych nogach próbowała złapać równowagę.
- No i co narobiłeś?! - Krzyknął do niego Thor.- Jak mam ją nauczyć latać skoro ty zachowujesz się jak jakiś superbohater?
- Może zachowuje się tak, bo nim jestem - burknął.
- Nagle taki mądry się zrobiłeś - obruszył się schodząc na dół.
- Ktoś musi być żeby inni nie robili głupot.
- Jakie to mądre! - Zaśmiał się pogardliwie.
- Mogłam zginąć! - Syknęłam do niego.
- Jak każdy z nas. Taka praca - odparł niewzruszony. Słowa Thora ją przestraszyły, ale z drugiej strony pokazały smutną prawdę. Nigdy nie możesz być pewny, że wrócisz żywy. Życie z myślą, że zginiesz. Czasami zastanawiasz się czy z niektórymi nie rozmawiasz po raz ostatni. Zostawiła dwóch Avengersów i poszła do głównego holu. Usiadła na fotelu i chowając twarz w dłoniach zaczęła podsłuchiwać rozmowę dwóch naukowców. Rozmawiali o jakiejś rzeczy, którą badali i która tak jak sądzili jest niebezpieczna i bardzo tajna. Przez chwilę miała wrażenie, że mówią o niej, ale potem zrozumiała, że nie wszystko się kręci wokół niej. Mało kto wie o istnieniu takiej osoby jak Alice Collins i w sumie to bardzo dobrze. potajemne życie ma swoje plusy. Malutkie, ale jednak są. Z tą myślą spojrzała na wiszący zegar na ścianie. Było dopiero po dziesiątej czyli minęła już druga lekcja. Przez chwilę po jej głowie chodziła myśl czy nie wrócić do szkoły? Opuszczanie szkoły już w drugi dzień nie było jednak dobrym pomysłem. Wstała i wyszła z budynku. Wiosenny wiatr smagnął delikatnie jej twarz. Przeszła przez długi parking aż znalazła się przy piaskowej drodze, która prowadziła przez las. Gdy wyszła znowu znalazła się na drodze. Tym razem była to dwupasmówka, która prowadziła do Nowego Jorku. Do miasta było jakieś pięć kilometrów. Zaczęła powoli iść w stronę metropolii kopiąc przy okazji napotkane kamyki. Od czasu do czasu próbowała złapać stopa, ale nikt nie zamierzał zatrzymać się. Po dwóch kilometrach rozejrzała się żeby zobaczyć gdzie się znajduje. Była dość daleko od T.A.R.C.Z.Y., ale nie tak blisko żeby dojść w godzinę do miasta. Przystanęła gdy na horyzoncie zobaczyła przystanek autobusowy. Ten sam o który wspominał ostatnio Stark. Podeszła do niego i sprawdziła rozkład jazdy. Za dwie minuty miał przyjechać pojazd, który jedzie aż pod jej szkołę. Oparła się plecami o poboczne drzewo i wyciągnęła telefon. Była w nim wiadomość od Tony'ego:

Gdzie jesteś?

Skasowała ją i schowała z powrotem telefon. Nie chciała tam dzisiaj wracać. Na kolejny trening. Już miała to po dziurki w nosie. Chciała przynajmniej na jeden dzień uciec od tego. Autobus przyjechał, a ona wsiadła do środka. Kupiła u kierowcy bilet w jedną stronę i usiadła na miejsce pasażera. W środku na szczęście nie było dużo ludzi, więc łatwo znalazła wolne siedzenie. Na miejscu była już po półgodzinie. Wysiadając obejrzała się wkoło czy nikt jej nie śledzi i jakby niby nic ruszyła w stronę szkoły. Miała się właśnie zacząć czwarta lekcja. Zadowolona, że nikt jej do tej pory nie widział miała już wchodzić do budynku gdy za sobą usłyszała znajome głosy wołające jej imię. Odwróciła się i zobaczyła machające w jej stronę Lisę i Nicole. Z niechęcią zawróciła w ich stronę.
- Gdzie ty byłaś? - Odezwała się jako pierwsza Lisa.
- Musiałam coś ważnego zrobić - próbowała jakoś się wymigać od tłumaczeń, ale blondynka nie odpuszczała.
- A co było ważniejsze od szkoły? - Dopytywała się, a brunetka aktorsko pokręciła oczami. W końcu przy pomocy Nicole koleżanka odpuściła.
- Chodźmy na lekcje - zaproponowała Alice. Dziewczyna już nawet szła w stronę szkoły, ale gdy zauważyła, że nikt za nią nie idzie stanęła. Odwróciła się i zobaczyła zdezorientowane koleżanki. - Dlaczego nie idziecie? - Spytała zdziwiona.
- Bo my nie idziemy do szkoły - wyjaśniła w skrócie Nicole.
- Uciekacie? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Miałyśmy taki zamiar - odparła blondynka. - Ale ty nie musisz.
Przez jej głowę przeszła szalona myśl. Może nie tak bardzo szalona, ale nigdy by się na nią nie odważyła. Mianowicie chciała iść z nimi. Jak postanowiła tak i zrobiła.
- Idę z wami - oznajmiła i biorąc dwie zdezorientowane koleżanki pod rękę ruszyła w odwrotną stronę.
- Pewna jesteś tego? - Zapytała zdziwiona, a za razem zadowolona koleżanka. Przytaknęła. Minęły teren szkoły i zaczęły iść w stronę centrum handlowego. Miały cały ten czas spędzić na zakupach i innych przyjemnościach. Nigdy jeszcze tak się nie bawiła. Była to całkowita nowość. Po jakiś trzech godzinach wyszły z pełnymi torbami przechadzając się po ulicach Nowego Jorku. Zatrzymały się przy jednej z kawiarni gdzie zajęły wolny stolik. Pijąc mrożoną kawę brunetka i blondynka opowiadały o chłopakach, idolach, modzie i innych takich rzeczach.
- A ty? - Z zamyślenia wyrwał ją głos Lisy. - Masz kogoś na oku? - Zapytała zaciekawiona. Alice odgarnęła włosy z oczu. Burknęła przecząco biorąc łyk kawy. Dziwnie się czuła. Żołądek miała ściśnięty. Była zaniepokojona. Czym? Sama nie wiedziała. Czuła, że zaraz coś się wydarzy, ale tą myśl nie chciała brać na poważnie. Starała się niepokazywać tego. W zamian posyłała sztuczny uśmiech i śmiała się za każdym razem gdy mówiły coś śmiesznego nawet gdy wcale takie nie było. Nagle usłyszały głos syren policji, a dziewczynie żołądek ścisnął się jeszcze bardziej. Złapała się za brzuch z grymasem.
- Nic ci nie jest? - Zapytała ją z troską Nicole.
- Tak, tak, tak - skłamała. Spojrzała przez okno. Zauważyła pędzący czarny samochód za którym jechała policja. Kierowca samochodu nie patrzył jak jedzie. Taranował wszystko co było po drodze. Ludzie uciekali z krzykiem. Jedna rzecz przykuła uwagę dziewczyny tak, że jej serce zaczęło bić dwa razy szybciej. Mianowicie chłopiec około pięciu lat. Przechodził przez ulice kiedy ten wariat uciekał przed policją. Przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że jak nikt go nie uratuje to z niego niezostanie nic. Nie odzywając się wybiegła z kawiarni. Na ulicy panował chaos. Zaczęła biec jak najszybciej potrafiła w stronę tego dziecka. Krzyczała do niego żeby zszedł, ale on ją nie słyszał. Samochód był dosłownie kilka metrów od chłopaka kiedy ona złapała go i odciągnęła na bok. Głosy ludzi zamilkły, a na ulicy zapanowała cisza.
-------------------------------------------------------
Witam was po dwu miesięcznej przerwie. :)
W wakacje nie za bardzo miałam czas na pisanie bloga, więc z początkiem roku przybywam do was z całkiem nowym rozdziałem. :) Wiem, że do tej pory jak pewnie zauważyliście postać Alice wydaje się perfekcyjna. Wzięłam to pod uwagę i w kolejnych rozdziałach ma się wszystko trochę pokomplikować.
Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :) 
4 komentarze = następny rozdział

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 9

To co dzisiaj przydarzyło się na treningu było dziwne. Alice postanowiła, że nikomu o tym nie powie. Nie chciała niepotrzebnych plotek i tak czuje się tutaj jak odludek. Postanowiła poszukać Starka. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Trochę jej głupio, że tak go wykorzystuje, ale to on sam powiedział, że bez jego zgody nie może nigdzie wyjść. 19-letnia dziewczyna musi się pytać czy może gdziekolwiek wyjść. To jest żałosne, ale innego wyjścia nie ma. W końcu zdecydowała się pójść poszukać go na samej górze. Weszła na drugie piętro gdzie się znajdowały laboratoria. Na dobrą sprawę na każdym pietrze znajdowała się przynajmniej para, ale na samej górze były najnowocześniejsze i najlepsze sprzęty jakie T.A.R.C.Z.A. miała, a tam gdzie jest coś najnowocześniejszego i najlepszego to na pewno jest i Stark. Weszła do pierwszej sali, ale tam nikogo nie było. Poszła do drugiej, a w niej znalazła tylko jakiś obcych naukowców ubranych w białe skafandry z maskami na oczy.
- Widzieliście może Stark'a? - Spytała niepewnie. Jeden z nich zdjął maskę ukazując duże ciemne jak noc oczy. Kogoś dla niej przypominał, ale kogo?
- Pewnie jest jak zawsze z Brucem - odpowiedział odrywając się na chwilę z wykonaniem czynności.
- W takim razie gdzie jest Bruce? - Zapytała zniecierpliwiona.
- Trzecie drzwi na lewo i jakbyś mogła... - Nie dokończył, bo dziewczyna już wyszła. Wolała nie słuchać nieważnych próśb. Idąc raźno liczyła każde drzwi. W końcu zatrzymała się przed tym miejscem o którym mówił tamten chłopak. Chwyciła za klamkę i pchnęła mocno drzwi przed siebie. W tym pokoju stały sprzęty bardzo wysokiej klasy tak jak się domyślała. Weszła energicznie do środka. Przy drzwiach stał Bruce robiący coś przy jakimś hologramie, a Tony stał kilka metrów dalej i majstrował przy swoim kostiumie.
- Cześć Bruce! - Serdecznie przywitała się z nim, a on na przywitanie machnął ręką. - Hej Tony! - Powtórzyła tym razem robiąc maślane oczy z nadzieją, że coś wskóra.
- Czego chcesz? - Spytał nie odrywając się od mechanicznej ręki.
- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - Odparła zirytowana. Spojrzał na nią spod robota. - No dobra. Zawieziesz mnie do domu? - Poprosiła kładąc rękę na jego ramieniu.
- Jestem teraz zajęty - odpowiedział ściągając jej dłoń. - Poproś Clint'a albo Steve'a żeby cię zawieźli.
- A nie ma innego sposobu? Autobus czy coś? - Powiedziała z grymasem.
- Jeśli chcesz iść pieszo minimum trzy kilometry żeby potem godzinę się ciągać po mieście to proszę.
- No dobra - westchnęła. - A ty Bruce? - Zwróciła się do drugiego Avengera.
- Na mnie nie licz - rzekł także nie odrywając się od pracy.
- To idę szukać Clint'a - odparła i szurając trampkami wyszła z sali.
- Pewnie jest w hangarze - usłyszała nikły głos Tony'ego. Zeszła na parter gdzie gromadziło się teraz najwięcej agentów. Była właśnie pora obiadowa. Nie wiedząc gdzie konkretnie znajduje się hangar spytała się jednego z nich, który okazał się tym samym co wtedy. Ciągle miała przed oczami niewyraźną postać podobną do niego, ale nie wiedziała kto to jest. Tak jakby jej podświadomość nie chciała tego wiedzieć.
- Jak na agentkę jesteś dość mało obeznana - zaśmiał się pogardliwie co nie ruszyło dziewczyny.
- Dopiero zaczynam - odpowiedziała mu krótko przyglądając się rysom agenta. Był to młody chłopak może w jej wieku. Blondyn o lekko roztrzepanych włosach i bardzo ciemnych oczach. Nie był bardzo zbudowany, a rysy jego były bardzo delikatne. - Powiesz mi gdzie to jest?
- Musisz wyjść z budynku, a potem kierować się na pas startowy samolotów. Dalej już będziesz wiedzieć jak, bo to jedyny najbliższy budynek przy pasie wylotowym - wytłumaczył. Ton jego głosu wydawał się dość zgryźliwy, ale ją to jakoś głębiej nie zaciekawiło. Alice podziękowała mu jakby od niechcenia i wyszła z budynku. Właśnie grzało wiosenne popołudniowe słońce. Minęła pas startowy, który był pusty i przez rozchylone drzwi bramy weszła do środka. W środku panowała cisza, tylko słychać było kroki brunetki. Zatrzymała się kiedy ujrzała Clint'a majstrującego przy jakimś samolocie. Nie widziała go dokładnie, bo spod pojazdu wystawały tylko jego nogi.
- Co tutaj robisz? - Zapytał zaciekawiony wychylając się spod samolotu. Był cały obsmarowany jakoś cieczą.
- Skąd wiesz, że to ja? - odrzekła z ciekawością zakładając ręce. - Masz tutaj jakąś kamerkę?
- Nikt tak głośno nie chodzi jak ty - odparł i wstał z ziemi.
- A ty pewnie psujesz ten biedny samolocik - zripostowała wskazując na pojazd stojący z tyłu.
- Musisz wiedzieć, że nie psuję, a naprawiam. Przynajmniej próbuję - podrapał się z frustracją po głowie.
- Zawieziesz mnie do domu? - Poprosiła dorzucając swój najpiękniejszy uśmiech.
- Stark nie jest już twoim szoferem? - Zaśmiał się.
- Ma dużo roboty - oznajmiła z  niecierpliwie przeskakując z nogi na nogę.
- Skąd ja to znam - westchnął po czym wyciągając kluczyki z kieszeni i wsiadł do stojącego z tyłu samolotu. Zmarszczyła gniewnie oczy.
- Miałeś mnie zawieść. Jak nie chcesz to znajdę kogoś innego kto by mi pomógł - bąknęła.
- Zawiozę cię - powiedział wciskając różne przyciski. Samolot wydał przeraźliwy burkot tak, że Alice musiała zatkać uszy żeby nie ogłuchnąć. - Wypróbujemy te cacko. Lecisz czy nie? - Spytał rozsiadając się na fotelu pilota. Weszła niepewnie do środka.
- Możesz tak o sobie włączać samolot i lecieć? Czy jesteś pewien, że on działa? - Pytała krzycząc, bo przez ten hałas szumiało jej w uszach.
- Tak w końcu można powiedzieć, że jest to mój pojazd, a czy działa to się przekonamy. W końcu jesteś Avenger co nie? Ryzyko to toje drugie imię - rzekł wciskając czerwony guzik, który zamknął wejście.
- Jestem ciekawa jak zareagują ludzie jak zobaczą latający pojazd na parkingu - zagadnęła retorycznie siadając obok Avengera.
- Stark ma własne lotnisko na dachu. Nie widziałaś? - Odpowiedział spoglądając na nią z ukosa. Dach w hangarze otworzył się, a samolot poderwał się z ziemi.
- Wiele rzeczy nie widziałam.
Znaleźli się w powietrzu. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Wszystkie budynki były bardzo małe. Czuła się taka wielka wśród tego małego świata.
- Jeszcze się napatrzysz. To nasz główny transport - odparł, ale ona go nie słuchała. Nie mogła się nadziwić tego pięknego widoku. - Słuchasz mnie?! - Krzyknął po jakimś czasie. - Już lądujemy - oznajmił powoli opuszczając pojazd. Oderwała się od okna i wstała podchodząc do wyjścia. Gdy już wylądowali drzwi się otworzyły i brunetka wyszła z samolotu. Był już wieczór. Stała na dachu budynku. Podziękowała i ruszyła przed siebie nie wiedząc nawet gdzie ma iść. Tylko światła ulic Nowego Jorku umożliwiały jej jakiekolwiek widzenie. Stanęła nad przepaścią i spojrzała w dół. Na ulicach było pełno młodych ludzi, którzy każdego wieczoru wychodzą na ulice żeby się bawić. Nagle przypomniała sobie o propozycji Lisy o wspólnym wyjściu na imprezę. Nie był to głupi pomysł tym bardziej jak jest teraz sama, a Tony jest bardzo zapracowany. Wyjdzie na godzinę i wróci zanim Avenger wróci do domu. Pobiegła szybko w stronę schodów. Zbiegła z nich i znalazła się na tarasie. Przez drzwi balkonowe weszła do mieszkania. Otworzyła szafę gdzie pojawiły się przed jej oczami różne ubrania. Zaczęła je przekładać szukając czegoś fajnego. Zdecydowała się na czarną spódnice i biały top. Zrobiła szybki prysznic i była gotowa do wyjścia. Po cichu przemknęła przez dom. Wyciągnęła telefon żeby zadzwonić do koleżanki. Wykręciła numer i przyłożyła telefon do ucha. Chwyciła za klamkę, kiedy nagle poczuła, że ktoś stoi za nią. Szybko odwróciła się i za sobą zobaczyła Stark'a. Rozłączyła się odkładając telefon do torebki.
- Wybierasz się gdzieś? - Spytał zakładając ręce.
- Ja... - zmieszała się. - Nigdzie.
- Na pewno? Ja myślałem, że idziesz na imprezę - spojrzał na nią badawczym wzrokiem.
- Ja i impreza - zaśmiała się gorzko. - Chyba mnie jeszcze nie znasz - minęła go przechodząc do salonu.
- Wiem o tobie więcej niż się spodziewasz.
Popatrzyła na niego pytająco, ale po chwili znała już odpowiedź.
- Śledzisz mnie! - Krzyknęła.
- Nie - skrzywił się. - To nie w moim stylu. Ja kameruje - powiedział głosem takim jakby był dumny z tego co mówi, ale to jeszcze bardziej zdenerwowało Alice.
- Pewnie i w łazience mnie podglądasz! - Naskoczyła na niego.
- Nie, ale mogłabyś nie śpiewać jak się myjesz, bo strasznie fałszujesz.
- Nie chce cię znać! - Wykrzyczała i pobiegła do swojego pokoju. Może zachowała się jak typowa nastolatka, ale ją to nie obchodziło. Rzuciła się na łóżko i wsadziła twarz w poduszkę. Chciała krzyczeć. Była bez sił. Cały dzień ją wykończył, a to dopiero pierwsze dni.
***
Następnego dnia nie poszła do szkoły. Chciała uniknąć niepotrzebnego wysiłku. W zamian pojechała z Tonym do T.A.R.C.Z.Y. Do niego postanowiła się nie odzywać. Denerwowało ją ten jego durna pewność siebie. Już wolałaby mieszkać w małej klitce niż z tym dupkiem jak go zaczęła nazywać. Najlepiej by wróciła do domu. Do mamy. Przez chwile myślała o matce. O tym, że pewnie teraz ma święty spokój i normalnie może żyć. Całą drogę spędzili w ciszy. Na miejscu też do niego nic nie mówiła tylko wysiadła trzaskając za sobą drzwiami tak jak lubiła robić. Ruszyła do wejścia. Międzyczasie mijała wiele innych osób, których już znała z widzenia. Chciała jak najszybciej znaleźć Fury'ego. Może miałby dla niej jakąś ciekawą robotę. Nawet sprzątanie kibla by ją zadowoliło. Weszła do środka i zaczęła sobie przypominać drogę do jego gabinetu. Ruszyła pomału przed siebie wtykając nos w ziemię i nie patrząc czy ktoś jest przed nią aż w końcu poczuła lekkie uderzenie. Coś podobnego do zderzenia się z ścianą, ale to było nie tak bolesne. Nie zwracając uwagi na osobę ominęła ją i ruszyła dalej. Kiedy usłyszała za sobą śmiech odwróciła się pewna, że to znowu Pietro, ale to nie był on. Był to Steve. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
- Nie przywitasz się ze mną? - Spytał rozbawiony.
- Cześć Steve - rzekła sucho nie odrywając wzroku od ziemi.
- Tyle w tym miłości - zironizował co przyprawiło ją o dreszcz. - Dokąd idziesz?
- Do Fury'ego - odparła przyduszonym głosem.
- Nie musisz już iść, bo będziesz miała trening z Thorem - oznajmił.
- A ty skąd to wiesz? - Zapytała zaciekawiona.
- Mam swoje źródła - odpowiedział krótko i puścił brunetce oko. Pokręciła znacząco oczami. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść.
- Gdzie ty idziesz? - Zagadnął zdziwiony doganiając ją.
- Poszukać Thora, a nie widać? - Bąknęła.
- Nie widać, bo ja bym go szukał w pokoju narad, czyli tam gdzie się spotykamy wszyscy. Ja to tak nazywam - wyjaśnił.
- Fascynujące - zironizować. - Będziesz mi towarzyszył?
 - Furry mnie prosił żebym zobaczył jak ci idzie.
 Dziewczyna westchnęła ciężko. Mogła od razu mu powiedzieć, że idzie koszmarnie i nie nadaje się na Avengers'a. Nie podobało jej się te towarzystwo. Chętnie wolałaby ten czas spędzić z samym Thorem, ale jak tak Fury mówi to tak ma być o ile to wszystko jest prawdą. Zajście tam nie zajęło im dużo czasu. Sala ta znajdowała się na pierwszym pietrze niedaleko pokoi agentów. Można śmiało ją nazwać punktem obserwacyjnym, bo znajdowało się tam wielkie okno z którego było widać wszystko w odległości kilkunastu kilometrów. Steve popchnął drzwi, które uderzyły o boczną ścianę i zamknęły się z trzaskiem. W środku tak jak sądził był Thor, ale oprócz niego Natasha.
- Coś dzisiaj szybko - odezwał się bujając na obrotowym stoliku.
- Nie byłam dzisiaj w szkole - odpowiedziała.
- Przecież grzeczne dziewczynki chodzą do szkoły - uśmiechnęła się Natasha.
- Ja nie jestem grzeczną dziewczynką - odpowiedziała szerokim uśmiechem co w jej wykonaniu wyglądało idiotycznie.
- Idziemy! - Rozkazał Thor energicznie wstając. Cała trójka wyszła idąc gęsiego. Pierwszy szedł Thor za nim Alice, a na końcu Steve. Dziewczynę zastanawiało czego ją może nauczyć.
- Nauczysz mnie wbijania młotkiem śrubki? - Zaśmiała się.
- Nie - skrzywił się jakby ten żart sprawił mu przykrość. - Młot jest tylko dla wybrańców. Cię mam zaszczyt nauczyć latania.
- Latania! - Zaśmiała się głośno.
- Skoro umiesz znikać, czarować i szybko biegać to czemu nie umiałabyś latać? W końcu jesteś "Super Dzieckiem" - odwrócił się do niej i rzucił porozumiewawcze spojrzenie dla Steve'a żeby ten zostawił ich na razie samych. "Super Dziecko"? Brzmi to jak postać z filmu dla dzieci o superbohaterach. Trochę speszyło ją te określenie, ale chyba nie zwróci uwagę dla Avengera i to jeszcze boga, który jest od niej o wiele silniejszy. Może brzmi to dziwnie, ale czasami boi się ich kiedy słyszy te wszystkie rzeczy jakie oni zrobili dla świata. - Chodź za mną - powiedział wskazując na schody, które stały przed nimi. Powoli zaczęli wchodzić po nich. Schody nie były długie, ale bardzo strome i dziewczyna musiała trzymać się balustrady. - Wiesz jak ptaki uczą latania swoje pisklęta? - Zagadnął.
- Zrzucają je z gniazd, chyba - odpowiedziała chociaż szczerze mówiąc nie miała pojęcia. Stali właśnie na balustradzie pod którą znajdowała się duża pusta hala. Brunetka wychyliła się żeby zobaczyć jak jest wysoko, a było dość żeby serce zaczęło bić mocniej. Thor, który przyglądał się jej zachowaniu podszedł do niej bliżej tak, że czuła jego oddech na plecach. - Nie wiem jak ty to chcesz zrobić - rzekła nie odrywając oczu od gołej bez żadnych materaców i innych zabezpieczeń podłogi.
- Zobaczysz - odparł i w tej chwili popchnął Alice, która tracąc równowagę runęła w dół z krzykiem. Spadając czuła się jak głaz, który z coraz większą szybkością leci w dół żeby potem zostawić po sobie na dole krwawy ślad. Z nią też tak będzie. Zostanie tylko plama. Miała już śmierć w oczach. Zaczęła machać rękami jak ptak z nadzieją, że na samym dole wzbije się w powietrze, ale dobrze wie, że tak nie będzie. Zamknęła oczy. Nagle poczuła jak ktoś ją łapie i przestaje spadać.
---------------------------------------
Oto po dłuższej przerwie rozdział 9. Nie jest to jakiś super rozdział. Szczerze to nawet napisałam go od niechcenia. Ciągle coś zmieniałam, dodawałam aż w końcu wyszło coś takiego. Osądźcie go sprawiedliwie. xD Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :)
3 komentarze=następny rozdział 

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 8

W środku stały pojedyncze grupki uczniów. Alice idąc przez korytarz zaczęła szukać swojej szafki. Były one żółte i na każdej było napisane imię, nazwisko i klasa ucznia. Ściany były pokryte graffiti, a podłoga marmurową posadzką. Na prawie samym końcu znalazła swoją szafkę. Stała ona między dwiema innymi przy których stały jakieś dziewczyny. Przycisnęła torebkę do siebie i powoli podeszła do nich. Wyciągnęła kluczyk i włożyła go do dziurki. Próbowała otworzyć ją, ale szafka ani drgnęła. Zwątpiona uderzyła pięścią w nią.
- Czasami się zacinają - odezwała się jedna z nich. Była to blondynka o złocistych włosach, które luźno opadały na jej ramiona i niebieskawych oczach. Miała na sobie białą sukienkę w czarne groszki i czarne szpilki. Odsunęła ręką zdezorientowaną Alice do tyłu i zaczęła nocować się z szafką. W końcu drzwiczki się otworzyły i ukazały się dwie puste szafki i małe lusterko.
- Dziękuję - podziękowała cicho prawie niesłyszalnie.
- Nie ma za co! - Odpowiedziała jej wesoło dziewczyna. - Jestem Lisa - przedstawiła się wyciągając rękę na przywitanie. - A to jest Nicole - wskazała ręką na brązowooką brunetkę, która stała obok.
- Alice - rzekła wstydliwie.
- Miło cię poznać! Pewnie to ty jesteś tą nową.
- No raczej - odparła od niechcenia i wrzuciła książki do środka.
- Będziemy razem w klasie - oznajmiła Lisa.
- Super! - Powiedziała z ironią i zakluczyła drzwiczki. Ruszyła przed siebie do klasy od fizyki. Pierwszą lekcję miała z swoim wychowawcą, panem Smithem. Tak przynajmniej pisało na planie lekcji. Weszła do klasy. Wszystkie okna były zasłonięte i w pomieszczeniu panował półmrok. Ławki były jednoosobowe ustawione w czterech rzędach. Na samym końcu siedziała grupka chłopaków, a jakieś dwie dziewczyny siedziały na początku. Usiadła na środku i położyła torbę na ławkę. Wyciągnęła komórkę w której był SMS od Starka:

Po lekcjach przyjadę po ciebie.

Odłożyła telefon i nagle wystraszyła się widząc obok siebie dwie nachylone do niej z dwóch stron dziewczyny.
- To twój chłopak? - Zapytała jedna z nich.
- Nie - zaśmiała się z goryczą. Przez uszy jej nie przeszło, że mogłaby być ze Starkiem. Są dwiema różnymi charakterami i gdyby nie mieszkanie ze sobą nie mieliby nic wspólnego. Nawet nie wie czy nadawałby się na przyjaciela, a co dopiero na chłopaka.
- Jesteś taka ładna, że aż myślałyśmy, że to może twój chłopak - odezwała się zawstydzona Nicole. Alice poczuła, że się rumieni. Słyszeć takie rzeczy od osoby o wiele ładniejszej od niej. Nigdy nie uznawała się za ideał piękna. No bo co mam czego inni nie mają? Myślała mijając każdą dziewczynę. Chciała już coś odpowiedzieć kiedy do sali wszedł jakiś mężczyzna. Był to wysoki facet około 40-stki. Miał na sobie czarny garnitur z granatowym krawatem, a na twarzy widniały duże okulary i wąsy. W prawej ręce trzymał dziennik z napisem 3A.
- Zaczyna się - westchnęła Lisa i odwróciła się w stronę tablicy. Rozpoczęła się lekcja. Pan Smith był nauczycielem fizyki. Alice to nie zachwycało, bo niebyła z tego przedmiotu geniuszem chociaż szło jej dzisiaj bardzo dobrze. Wychowawca okazał się całkiem przyzwoity. Na długiej przerwie znowu przyszły do niej te same dziewczyny. Tym razem przysiadły się do niej kiedy brunetka jadła obiad.
- I jak ci się podobają lekcje u nas? - Zapytała ją Nicola.
- Nie są takie złe - odpowiedziała. Chciała dodać, że w ostatniej szkole nawet dnia nie wytrzymała, ale wolała to zachować dla siebie. - Nauczyciele też są całkiem mili.
- Czasami potrafią być fajni - przyznała brunetka biorąc kęs kanapki. - Nasz wychowawca też jest całkiem, ale czasami trudno go zrozumieć.
Patrzyły na nią takim wzrokiem jakby chciały wiedzieć o niej coś więcej, ale nie mogła nic im o sobie powiedzieć. Nagle od stołu wyskoczyła jak oparzona Lisa.
- Mam pomysł! - Krzyknęła tak głośno, że aż osoby przy innych stolikach się odwrócili. Nicole chwyciła ją za rękaw i sprowadziła na dół. - Alice może masz ochotę wybrać się dzisiaj wieczorem na imprezę? Będzie super zabawa! - Zapewniła ją blondynka.
- Nie jestem pewna czy będę mogła - rzekła niepewnie.
- Jesteś w trzeciej klasie liceum. Dlaczego byś nie mogła wyjść na jedną imprezę? - Zdziwiła się dziewczyna. Dobre pytanie. Może dlatego, że nie jest taką osobą za którą ją biorą i ma moce o których jeszcze nie ma pojęcia. Oczywiście tego nie powiedziała w zamian zaczęła coś mamrotać pod nosem. W końcu zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyli na lekcje.
***
W końcu wszystkie lekcje się skończyły. Alice szybko wyszła zostawiając dziewczyny daleko w tyle. Na parkingu tak jak się umawiała czekał na nią Stark. Rzuciła torbę na tył i wsiadła do środka zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jak minął pierwszy dzień w szkole? - Zagadnął ruszając z piskiem opon.
- Tak jak każdy inny - odpowiedziała mrużąc oczy. - Zabierasz mnie do T.A.R.C.Z.Y.? - Bardziej stwierdziła niż spytała.
- Tak. Masz dzisiaj drugi trening. Tym razem z Pietro. Pewnie się cieszysz - spojrzał na nią z ukosa.
- Czemu bym miała się cieszyć? - Zapytała zdziwiona.
- Dość dużo czasu spędzacie ze sobą.
- Nie przesadzaj. Skąd o tym wiesz? - Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec, którego szybko zakryła.
- Ja wiem wszystko - wyszeptał i gwałtownie zatrzymał pojazd. Dziewczyna szybko złapała za rączkę od siedzenia.
- Zwariowałeś! - Krzyknęła podrywając się.
- Nie. Jesteśmy na miejscu - rzekł z drwiącym uśmiechem.
- Mówiłam ci już, że cię nienawidzę? - Zagadneła retorycznie.
- Ani razu.
- W takim razie mówię ci to po raz pierwszy. Nienawidzę cię - wybełkotała naburmuszona.
- Nie jesteś pierwsza i jedyna, która to powiedziała - rzucił i wysiadł. Chciała mu zwrócić jakąś niegrzeczną uwagę, ale postanowiła zachować ją dla siebie. W zamian głośno westchnęła. Tony podszedł do niej z drugiej strony i otworzył drzwi. Gestem wskazał żeby wyszła.
- Jaki dżentelmen - rzekła z ironią wychodząc z samochodu.
- Jeśli chcę to potrafię - odpowiedział i trzasnął drzwiami. Ruszyli do budynku. W drzwiach stał opierając się o framugę Pietro. Kiedy podeszła do niego on uśmiechnął się wywołując u Alice kolejny napad rumieńców.
- Chyba nie będziesz w tym ćwiczyć - stwierdził wskazując na jej ubranie. Spojrzała na nie po czym znowu na niego.
- Nic innego nie mam - wyznała szukając wzrokiem Starka, ale go już nie było.
- Nie musisz się martwić. Coś wykombinuję - ruszył przed siebie. Szli przez korytarz w dosłownej ciszy. Dziewczyna słyszała tylko swoje bici serca. Przystanęli przed drzwiami. Pietro wyjął z kieszeni bluzy kartę i otworzył je. Przed jej oczami pojawił się pokój. Podobny do tego co mieszkała na początku, ale ten wydawał jej się ciaśniejszy. Pierwszy wszedł do niego Maximoff, a za nim niepewnie brunetka. Czuła się jakoś niezręcznie obserwując wszystkie ruchy chłopaka, które były bardzo swobodne. Odłożył kartę na biurko i otworzył szafę w której zaczął coś grzebać. W końcu wyciągnął z niej jasnoróżowy dres. - Trzymaj. Powinien pasować - wręczył go Alice. Dziewczyna stała wryta patrząc na strój. Nie za bardzo przepadała za tym rodzajem ubrania. - Tam jest łazienka - wskazał na brązowe drzwi. Wyrwała mu dres z ręki i nie pewnie weszła do środka. Zaczęła się przebierać. Strój pasował na nią idealnie, ale i tak czuła się w nim jak worek. Spojrzała na siebie w lustrze i pomyślała gdzie tutaj widać ideał? Po prostu go nie ma. Wyszła z powrotem do pokoju znajdując w nim leżącego na łóżku Pietro.
- Wygodnie się leży? - Spytała zakładając ręce na piersi.
- A żebyś wiedziała, że tak - odpowiedział kładąc ręce pod głowę.
- Idziemy czy nie? - Zagadnęła w końcu zniecierpliwiona.
- Idziemy, idziemy - odparł wstając z łóżka. Otworzyła drzwi i we dwójkę znaleźli się na korytarzu. Ruszyła przed siebie nie czekając aż Avenger zamknie drzwi.
- Nie musisz tak pędzić. Jeszcze się nabiegasz - rzekł doganiając ją.
- Twoja siostra nie będzie zadowolona, że dałeś mi jej ubranie? - Spytała marszcząc oczy.
- Się okaże - wzruszył ramionami. Znaleźli się pod drzwiami, które prowadziły do hali treningowej. Pietro kopnął je, które z hukiem otworzyły się. Weszli do środka. Alice stanęła na środku sali. Na około panowała ciemność. Wzrokiem znalazła kontur ciała chłopaka. Stał oparty o ścianę, a na jego czarne adidasy padało nikłe światło z zewnątrz. Przez chwile stali tak kiedy w końcu łokciem zapalił światło. Zapanowała jasność. Dziewczyna gwałtownie zamknęła oczy od nagłego światła, a kiedy je otworzyła przed sobą zobaczyła Pietro. - Zaczynamy - rzucił z uśmiechem. Spuściła głowę i odsunęła się od niego o kilka kroków. Podniosła ją z powrotem, ale Avenger znowu był przy niej.
- Nie mogę mieć chwili prywatności? - Powiedziała zdenerwowana zakładając ręce na biodra i tupiąc energicznie stopą.
- Od chwili kiedy mamy razem trening to nie - odpowiedział po czym przysunął się do niej jeszcze bardziej tak, że dzieliły ich nikłe centymetry. - Widzisz ten słup? - Wskazał na jakiś betonowy fragment budynku, który znajdował się jakieś pięćset metrów dalej. Kiwnęła głową. - Masz przebiec go na około i wrócić tutaj. Daje ci na to trzy sekundy.
- Trzy sekundy! - Niemal krzyknęła.
- Może na początek rzeczywiście za mało - przyznał. - Masz pięć sekund.
- O wiele lepiej - prychneła. - Nie wszyscy są tak super szybcy jak ty.
- Fury powiedział, że jeszcze wiele mocy nie jest w tobie odkrytych, wiec może ty też umiesz bardzo szybko biegać, a o tym jeszcze nie wiesz.
- Skąd masz taką pewność?
- Nie mam, dlatego powiedziałem może - odparł i stojąc za nią chwycił ją obiema rękami za jej ręce. Na jej twarzy pojawił się wyraz zawstydzenia. - To nie jest w cale takie trudne. Zamknij oczy - rozkazał jej, a ona to zrobiła. - Wyobraź sobie, że jesteś - zamyślił się - gepardem, a co gepardy robią?
- Biegają - odpowiedziała głosem lekko zdławionym, a zarazem tak bardzo dziecinnym.
- Brawo, więc wyobraź sobie, że jesteś takim gepardem i musisz biegnąć - rzekł powoli ją puszczając. Alice stała tak myśląc o tym co dla niej powiedział. Wyobrazić sobie, że się jest zwierzęciem? To zabawa dobra dla dzieci, a nie dla prawie dorosłej osoby. Chyba. Chciała już mieć to za sobą. Wrócić do domu. Tego nieprawdziwego. Do Starka chociaż tak na prawdę nie darzyła go sympatią. Odrobić lekcje jak na osobę chodzącą do szkoły przystało. Być chociaż przez chwilę normalnym człowiekiem. Czy o coś wielkiego proszę? Myślała tak przez dłuższy czas aż w końcu dojrzała do tego momentu. Poczuła w sobie zwierzę. Złość mieszana z żalem do samej siebie sprawiła, że pobiegła, ale jak pobiegła! Czegoś takiego nigdy nie czuła. Wszystko inne wydawało się takie niedostrzegalne. Za wolne dla niej. Była tylko ona i droga po której się poruszała. To było prawie jak latanie. Nie czuła gruntu pod nogami. Poruszała się w powietrzu. Minęła słupek w niemal dwie sekundy. Na zakręcie ledwo wyrobiła się, a dalej biegła jak nigdzie dotąd. Była już prawie na miejscu, kiedy pojawił się problem. Jak zahamować? Zaczęła po prostu stawać machając przy tym rękami, ale gdy to robiła pod nogami czuła taki żar jakby jej buty miały zaraz spłonąć. Poczuła jak ktoś ją łapie. Jak robi obrót i ląduje na ziemi. Otwiera oczy, a obok siebie widzi Pietro. Scena wygląda niczym z filmu. Chłopak i dziewczyna, sami w niezręcznej sytuacji. W takich momentach dochodzi zazwyczaj do pocałunków, ale czy będzie tak teraz? Teraz nie była między nimi odległość centymetrowa. W ogóle jej nie było. Patrzyli sobie w oczy. Te niebieskie oczy jeszcze nigdy zdaniem Alice nie były takie niebieskie. Przynajmniej jej się tak wydawało. Wiedziała, że każdy ruch sprawi, że przeżyje swój pierwszy pocałunek, ale czy chciała tego teraz? W tym momencie? Z tą osobą? Nie potrafiła na nic odpowiedzieć, tylko patrzyła w jego oczy, które teraz wydały jej się najpiękniejszymi oczami na świecie. Z każdą minutą oddech jej przyspieszał, a serce biło tak jakby miało wyskoczyć. Miała już to zrobić kiedy drzwi się otworzyły na oścież, a do środka weszła Wanda. Dziewczyna poderwała się szybko czerwieniąc się ze wstydu. Wanda patrzyła na nich też zdezorientowana.
- Chyba wam przeszkodziłam - odezwała się po chwili niezręcznej ciszy.
- Nie. My już kończyliśmy - odpowiedziała i spojrzała na Pietro, który siedział bez ruchu z głową opuszczoną do ziemi. Uśmiechnęła się pod nosem dziękując za wspólny trening, przynajmniej za jego część. Minęła łukiem dziewczynę i zniknęła w drzwiach.
***
- Widzę, że ciekawie minął wam ten trening - powiedziała i usiadła na betonowy stopień.
- Nie ważne - odpowiedział podnosząc się z ziemi.
- Nie sądziłam, że ona tak ci się podoba - przyznała zakładając nogę na nogę.
- A ty skąd to wiesz? - Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Wanda odwróciła głowę. - Znowu czytałaś mi w myślach! - Krzyknął na nią zdenerwowany. - Mówiłem ci żebyś mnie zostawiła w spokoju! Znajdź sobie inną ofiarę! - krzyknął po raz drugi i kopnął jakąś betonową część.
- Zmieniłeś się przez nią. Już nie jesteś tym samym Pietro co kiedyś - stwierdziła z spokojem chociaż, że jego słowa coraz bardziej ją raniły. - Ona cię zniszczy. Widziałam to.
- Twoje przepowiednie są do dupy - bąknął nadal zdenerwowany na nią.
- Dobrze wiesz, że w większości się sprawdzają.
- Mówisz tak, bo jesteś po prostu o nią zazdrosna! Boisz się, że cię wygryzie z grupy przy tym zabierając tobie mnie. Nie jestem głupi Wanda, ale nie możesz mnie mieć na wyłączność - jego ton był chłodny i niezmieniający się.
- Mam gdzieś tych Avengersów! Ja boję się o ciebie! Co jak co, ale jesteś moim bratem i chcesz czy nie będę się o ciebie martwić, bo tylko ty mi zostałeś - podniosła głos, który był bliski płaczu, ale starała to ukryć.
- Nie jestem twoją własnością - powtórzył i wyszedł z pomieszczenia trzaskając za sobą drzwiami i zostawiając swoją siostrę samą.
------------------------------------
 Poprzedni rozdział był krótki to ten zrobiłam trochę dłuższy. Jak wam się podoba? :) Miał być już w środę, ale ze względu, że przez kilka dni byłam nad morzem i nie miałam czasu pisać, a wena w tym nie pomagała, więc jest dopiero dzisiaj. :) Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :)
3 komentarze = następny rozdział

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 7

Właśnie wsiadała do samochodu, kiedy odezwał się Stark:
- Pierwszy raz widziałem jak ktoś tak zareagował na propozycję pójścia na kawę - stwierdził wkładając kluczyki do stacyjki.
- Nie miałam ochoty - powiedziała broniąc się, ale w głębi duszy żałowała swojego czynu.
- Tak, tak - rzekł z ironią odpalając samochód. Było to przyjemne popołudnie. Lekki wiaterek ochładzał gorące wiosenne słońce.
- Nie musisz ze mną siedzieć w domu. Możesz nawet mnie tutaj wysadzić. Przejdę się - zaproponowała, kiedy mijali Central Park.
- Powiedziałem ci, że cię zawiozę, a ja słowa dotrzymuje - odpowiedział z całkowitą pewnością. Zaparkował samochód i ruszył w stronę mieszkania. Machał kluczami i zarazem gwizdał człapiąc przez korytarz. Zadziwiał ją ten jego luz. To jak do każdej sytuacji podchodził bez żadnego problemu. Weszli do mieszkania. Rzucił kluczyki na stół i rozkładając się na brązowym skórzanym fotelu wyjął spod niego notes.
- Co ty robisz? - Spytała zdziwiona stojąc naprzeciw niego.
- Pisze regulamin domu - odpowiedział zapracowany. Delikatnie usiadła na róg stołu. Zaczęła przyglądać się mężczyźnie. Pisał, a raczej gryzmolił coś bardzo szybko. Kiedy skończył wyrwał kartkę i dał ją dla dziewczyny. Alice wytężała wzrok, ale nie mogła nic odczytać.
- Piszesz jak kura pazurem - stwierdziła obracając kartkę w dłoni.
- W takim razie powiem ci w skrócie - odparł. Wstał i zaczął przechadzać się po salonie. - Wstajemy nie wcześniej niż dziesiąta, chyba że to konieczność to wtedy tak. Nie zapraszamy nikogo spoza T.A.R.C.Z.Y. Masz zakaz wychodzenia bez mojej zgody i co najważniejsze nie masz prawa wchodzić do mojego pokoju - wyrecytował tak jakby znał to wszystko na pamięć.
- Regulamin jak za dyktatury - skwitowała to obruszona.
- Po części nie ja je wymyślałem.
- A kto? T.A.R.C.Z.A.? - Bardziej stwierdziła niż spytała.
- Może - mruknął i wyszedł do kuchni.
- Nie wyglądasz na osobę która ich słucha - rzekła idąc za nim. Kuchnia była tak jak wszystko bardzo nowoczesna. Na środku stał prostokątny blat, który robił za stół. Pod wschodnią ścianą stała lodówka, kuchenka i zmywarka, a pod zachodnią było miejsce do przyrządzania dań i zlew. Tony otworzył lodówkę i ją zamknął z grymasem.
- Może nie słucham ich, ale przestrzegam zasad - wyjaśnił i podrapał się z frustracją po głowie. - Trzeba byłoby zrobić zakupy - westchnął.
- Jeśli chcesz to możesz iść do sklepu, a ja na ciebie tutaj poczekam - zaproponowała siadając na kuchenny stołek. Stark zmierzył ją wzrokiem i rzekł:
- Zaraz przyjdę, tylko nie idź nigdzie - ostrzegł ją jak małe dziecko i wyszedł z domu zatrzaskując za sobą drzwi. W domu panowała pustka. Był już wieczór, ale tłumy nie ustawały w sklepach co oznaczało, że Avenger szybko nie wróci. Chwyciła za kosmyk włosów i zaczęła nim się bawić. Po pewnej chwili i to jej się znudziło. Wstała i zaczęła przechadzać się po kuchni. Nagle poczuła w sobie zmęczenie. Ziewnęła zatykając ręką usta. Zgasiła światło i po ciemku weszła do swojego pokoju. Położyła się przodem na łóżko i zamknęła oczy.
***
Obudził ją głośny dźwięk zegarka, który jakimś trafem znalazł się przy jej łóżku. Otworzyła szybko swoje zaspane oczy i spojrzała na zegarek. Była siódma rano. Wstała i poczłapała na zewnątrz. Przeszła przez pusty salon i znalazła się w kuchni, gdzie przy blacie siedział pijąc kawę już ubrany i przyszykowany Stark.
- To ty położyłeś do mojego pokoju budzik? - Spytała ledwo się kontaktując z otoczeniem.
- Jak inaczej miałbym cię obudzić do szkoły - stwierdził i podsunął do niej talerz z świeżymi bułkami. - Za półgodziny wychodzimy, więc zjedz teraz coś.
Chwyciła za jedną bułkę i zaczęła ją jeść.
- Podoba ci się praca szofera? - Zapytała ciekawa jego reakcji.
- Nie, ale nie mam innego wyjścia - przyznał odkładając kubek do zmywarki. Wzięła ugryzioną bułkę do ręki i z powrotem poszła do pokoju. Otworzyła szafę i przyjrzała się uważnie każdemu ubraniu. Postanowiła nałożyć biały T-shirt, koszulę w czerwonoczarną kratę i dżinsy. Skończyła jeść bułkę i była już gotowa do pierwszego dnia w szkole. To już na niej nie robiło takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Kilka godzin lekcji i znowu pobyt w agencji. Każdego dnia to samo. Usłyszała pukanie do drzwi. Był to Tony. - Wychodzimy już - oznajmił jej i znowu zostawił ją samą. Chwyciła za poręczną torbę, która wisiała na drzwiach szafy. Wyszła i od razu zeszła do podziemi, bo czuła, że tam jest Avenger. Nie myliła się, bo mężczyzna już siedział w samochodzie. Otworzyła drzwi i wsiadła do środka. Rzuciła torbę na tylne siedzenie.
- Możemy już ruszać - oznajmiła i zapięła pasy.
- Nie musisz tego robić - powiedział odpalając samochód. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Czego mam nie robić?
- Zapinać pasów. Już chyba prawie nikt tego nie robi.
- Robię to dla własnego bezpieczeństwa - odwróciła wzrok w drugą stronę. Wyjechali na ulicę. Na ulicy było pełno młodzieży z plecakami i torbami, którzy szli do szkół. Niektórzy byli ubrani w szkolne mundurki, a inni w normalne letnie ubrania. Przejechał przez Piątą Aleje i stanął na parkingu przed szkołą. Był to stary niski budynek z gotyckimi oknami. Prowadziła do niego szeroka piaszczysta droga. Wzięła torbę i wyszła z samochodu.
- Zaprowadzić cię? - Zagadnął siedząc w środku.
- Nie, dzięki. Nie dam ci tej satysfakcji - burknęła i poszła w stronę szkoły. Szło tam wiele nastolatków aż nie mogła uwierzyć, że to prywatna, a nie państwowa placówka. Stanęła przed szklanymi drzwiami. Otworzyła je szeroko i weszła do środka.
-----------------------------------------
Łapcie 7 rozdział. :)
Tym razem trochę krótki. :p
Nie mam teraz za bardzo kiedy wstawiać, więc mogą być małe opóźnienia.
Zachęcam do komentowania, bo to motywuje. :)
3 komentarze = następny rozdział

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 6

Nowojorski krajobraz od rana dawał wyznaki. Hałas samochodów i tłumy ludzi oblegały ulice miasta. Dziewczyna już długo nie spała. Rzadko miewała twardy sen. Alice na pół śpiąco spoglądała na czyste błękitne niebo przez okno. Pojedyncze promienie słońca raziły jej zaspane oczy. Wyszła z pokoju.   Cały dom oblegała głucha cisza. Salon do którego weszła był ogromny. Skórzana kanapa i dębowy stolik stały na środku pokoju na małym podeście. Minęła je i podeszła do wielkiego okna. Przyłożyła czoło do zimnej szyby i spojrzała na ruchliwą ulicę.
- Wiesz, która jest godzina? - Usłyszała za sobą głos Tony'ego.
- Piąta rano - odpowiedziała nie odrywając oczu od okna.
- Normalni ludzie jeszcze śpią - powiedział zakładając ręce na piersi.
- Ja nie jestem normalna i ty chyba też - odwróciła się do niego. Miał na sobie piżamę, a jego ciemne włosy były rozczochrane. - Chyba dobrze spałeś -rzekła z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nie każdy jak ty wstaje o czwartej nad ranem - odparł ironicznie i podszedł do baryka gdzie wyjął jakiś trunek. - Pijesz? - Zapytał podnosząc do góry szklaną butelkę z jasnobrązowym napojem.
- Nie lubię alkoholu - odrzekła siadając na sofę.
- Szkoda - stwierdził biorąc jeden łyk. - Wiesz, że będziemy musieli zrobić regulamin tego domu - powiedział odkładając szklankę na bok.
- Po co? - Zagadnęła zdziwiona.
- Po to żeby między nami nie dochodziło do niepotrzebnych kłótni - wyjaśnił.
- Wątpię, że to pomoże - burknęła z drwiącym śmiechem.
- Trzeba próbować - westchnął. - Pierwszy punkt będzie brzmieć: wstajemy najwcześniej o 10 rano.
- 10 rano? Tak późno?
- A to tylko w dni robocze.
- A co jeżeli o tej godzinie, kiedy śpisz akurat świat będzie potrzebował twojej pomocy? - Spytała z dużą przesadą.
- Wtedy zadzwonią - odpowiedział bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Nagle usłyszeli nikły głos komórki Tony'ego. Mężczyzna podszedł do małego stolika z którego podniósł telefon. - Może rzeczywiście ktoś potrzebuje mojej pomocy - rzekł i odebrał.
- Jeżeli to prawda to zostanę wróżką - odparła z ironią.
- W połowie zgadłaś, bo na China Town szaleje jakiś psychopata z bronią - powiedział i rzucił telefon z powrotem na stolik.
- Mam rozumieć, że zostawiasz mnie tutaj samą?
- Nie. Jedziesz ze mną - oznajmił kierując się do swojego pokoju.
- Co! - Poderwała się zaskoczona.
- Spokojnie, zabiorę cię do T.A.R.C.Z.Y. - uspokoił ją. - Nie potrzebuję zbędnego balastu. Od tego są inni - rzekł i zniknął za ścianą. Nie miała wyjścia i musiała wrócić do pokoju żeby przebrać się. Wyjęła spod łóżka torbę, którą od wczorajszego wieczora nie ruszała. Wzięła brązowe rurki, biały top, jasny sweter i weszła do łazienki. Przebrała się i po pięciu minutach była gotowa. Wyszła z powrotem do salonu gdzie czekał na nią już Stark.
- Gotowa? - Spytał, a ona pokręciła głową na tak. Avenger chwycił za kluczyki i we dwójkę wyszli z mieszkania.
***
Kiedy dojechali na miejscu panował chaos. Wszyscy biegali w pełnej gotowości. Czyli tak to wygląda, pomyślała Alice idąc noga w nogę z Tonym. Weszli do środka gdzie od razu zaczepił ich jeden z agentów.
- W końcu jesteś - odezwał się do Starka. - Nasza załoga pojechała na miejsce.
- A kto konkretnie?
- Barton i Romanoff.
- Skończyli robotę?
- Jeszcze nie.
- W takim razie idę to zakończyć - rzekł zakasując rękawy i udał się dalej przez ciemny korytarz. Dziewczyna chciała z nim iść ciekawa co będzie dalej, ale zatrzymał ją ten sam człowiek.
- Z tobą chce rozmawiać Fury -zwrócił się do niej. Alice swój wzrok wkuła w ciemny korytarz, którym jeszcze chwilę temu szedł superbohater. Kiwnęła znacząco głową i ruszyła za agentem. Zatrzymali się przy brązowych drzwiach.
- To gabinet Fury'ego. Możesz tam wejść - oznajmił i odszedł. Dziewczyna niepewnie zapukała i weszła do środka. Było to ciemne pomieszczenie. Na środku stało biurko z papierami, a przy ścianach szafki z segregatorami.
- Alice powiedz mi w ilu szkołach byłaś przez te trzy lata? - Zagadnął ją spoglądając przez okno.
- W czterech - odpowiedziała zdziwiona pytaniem.
- Czyli szkoły państwowe odpadają. Za dużo będzie podejrzeń. Za to w prywatnych są małe klasy, ale wymagane duże opłaty - zaczął myśleć na głos. Alice nic z tego nie rozumiała. Zatrzasnęła drzwi za sobą i podeszła bliżej szefa wszystkich agentów, który burczał niezrozumiałe słowa. Po chwili przysłuchiwania się zrozumiała, że wymienia on nazwy szkół prywatnych w Nowym Jorku. Nie były to elitarne szkoły, tylko zwykłe prywatne z normalnymi uczniami i lekcjami. Przynajmniej tak się jej zdawało.
- Co to ma wspólnego ze mną? - Spytała zaskoczona.
- Mamy zamiar posłać cię do szkoły - wyjaśnił odwracając się w jej stronę.
- Do szkoły? - Zrobiła minę taką jakby nie rozumiała tego co powiedział. - Myślałam, że nie wrócę do niej nigdy.
- Myliłaś się - stwierdził. - Jesteś jeszcze niepełnoletnia i musisz chodzić do szkoły, a my nie chcemy niewykształconych superbohaterów.
- Skończyłam przecież szkołę.
- Ale nie liceum.
- Zawaliłam ostatni rok.
- To nie znaczy, że nie możesz go poprawić.
Dziewczyna zamyśliła się. Wrócić znowu do tej szarej rzeczywistości? Zaczęło się jej podobać życie superbohatera. Całe dnie spędzone wśród naukowców, od czasu do czasu złapanie jakiegoś złoczyńcy i mieszkanie w centrum miasta jak jakiś celebryta. Tylko jednego dla niej brakowało do szczęścia. Pieniędzy.
- Jeżeli to ma być dla mojego dobra - odpowiedziała z niechęcią.
- Zapisaliśmy cię do prywatnej szkoły, między Brooklynem, a Manhattanem. Jutro zaprowadzi cię tam Stark - oznajmił. Jak małe dziecko, które pierwszy raz szło do szkoły, pomyślała robiąc kwaśną minę. Odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. Otwierając je usłyszała za sobą jego głos:
- Twoja matka może być z ciebie dumna. Dobrze to znosisz - pochwalił ją, a ona spuściła głowę i wyszła trzaskając drzwi. Ruszyła wąskim i krętym korytarzem w zamyśleniu. Pierwszy raz ktoś ją pochwalił. Nawet jej rodzona matka tego nie robiła. Dziewczyna zawsze sądziła, że ona po prostu brzydzi się nią. Teraz kiedy wie jaka jest prawda nie obwinia siebie za to, lecz coś w niej nadal tkwi. Tęsknota? Brakowało jej swojego starego pokoju, tej dużej szafki z książkami. Nie żeby jej się nie podobało mieszkanie u Avengera, ale jednak czegoś jej tam brakowało, tylko czego? Zdumiona spoglądała na czarną podłogę i białe ściany przez które od czasu do czasu było można zobaczyć nowoczesne laboratoria, a w nich ubranych na biało ludziki. Ci którzy siedzieli zlewali się z ścianą, które wszędzie były białe. Tylko biuro Fury'ego wydawało się bardzo ciemne. Włożyła ręce do kieszeni spodni i zgarbiła się przyspieszając kroku gdy nagle poczuła szturchnięcie w lewe ramie. Odwróciła się instynktownie i za sobą zauważyła nie wiadomo z jakiego powodu śmiejącego się Pietro.
- Drugi raz wpadłem na ciebie. To chyba przeznaczenie - odezwał się, a na jego twarzy było widać chytry uśmiech.
- Ja nie wieże w przeznaczenie - odburknęła i odwróciła się z powrotem.
- Jesteś taka bez humoru dlatego, że musisz iść do szkoły? - Spytał, co zamurowało Alice dosłownie.
- Skąd to wiesz? Śledzisz mnie? - Zapytała zdenerwowana.
- Jak ci powiem, że śledzę cię to co mi zrobisz?
Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami. Wtem usłyszała kobiecy melodyjny głos, który zbliżał się w ich stronę. Był to głos siostry Pietro. Idąc rzuciła krótkie spojrzenie do Alice i zwinnym ruchem ominęła ją podbiegając do brata. Brunetka nie chciała być natrętna, ale coś ją trzymało żeby usłyszeć przynajmniej fragment ich rozmowy. Udając, że odchodzi zaczęła im się przysłuchiwać.
- Gdzie byłeś? - Spytała zmartwiona.
- Tu i tam - odpowiedział na odczepnego.
- Znowu śledziłeś tą nową - stwierdziła krzyżując ręce na piersi.
- Nie, a jak nawet to nie jest twój interes - warknął co zdziwiło Wandę jak i Alice.
- Wrócili już z misji - oznajmiła przez zęby. Dziewczyna postanowiła zostawić ich samych. Dotykając ręką gładkiej ściany przeszła przez prosty korytarz i znalazła się w głównym holu. Grupka agentów prowadziła właśnie jakiegoś faceta na przesłuchanie. Brunetka usiadła na półokrągłej sofie i wzięła do ręki gazetę, która leżała na małym stoliku. Na stronie głównej widniał napis POWRÓT MŚCICIELI. Był to artykuł o napadzie na bank, który odbył się tydzień temu i o Avengersach, którzy złapali sprawców.
- Bardzo szybcy są - usłyszała za sobą głos Steve'a. Spojrzała na niego. Oparty łokciami o oparcie sofy uśmiechał się do niej szeroko. - Mogę się przysiąść? - Zapytał wskazując na wolne miejsce obok niej.
- Jasne! - Odpowiedziała i odłożyła gazetę na swoje miejsce.
- Walczenie ze złem bardzo męczy - stwierdził rozsiadając się wygodnie. Alice przyglądała się mu uważnie. W niebieskim stroju opinającym każde jego mięśnie wyglądał całkiem dobrze. Odgarnęła swoje włosy na bok i lekko się do niego uśmiechnęła.
- Nie podobała ci się dzisiejsza akcja - powiedziała pewnie.
- To nie to samo co Hydra - westchnął. Popatrzył się w jej oczy i rzekł: - Może byś chciała wyjść na kawę?
Czy on mnie zaprosił na randkę? Pomyślała i przełknęła głośno ślinę. Nikt jej jeszcze nigdy nie zaprosił na randkę. Nawet nie sądziła, że do tego tak szybko dojdzie. Teraz nie wiedziała co powiedzieć. Lubiła Steve'a, ale czy tak, że aż iść z nim na randkę? Kątem oka zauważyła wchodzącego do budynku Tony'ego.
- Dzięki za propozycje, ale muszę wracać do mieszkania - szybko wstała i podbiegła do Stark'a. Chwyciła go za rękę i pociągnęła z powrotem do wyjścia. Nie lubiła odmawiać, ale teraz nie miała innego wyjścia.
-----------------------------------------------
Oto po dłuższej przerwie mamy rozdział 6!
Mam nadzieję, że się wam spodoba. :)
Zapraszam do komentowania, bo to motywuje. :)
2 komentarze = następny rozdział
Oreuis bajkowe-szablony