Ability is nothing without opportunity
środa, 10 lutego 2016
UWAGA!
Chciałabym serdecznie zaprosić was na moje nowe opowiadanie o The Originals. Mam nadzieję, że spodoba wam się tak samo jak te. :) http://the-originals-inna-historia.blogspot.com/
sobota, 30 stycznia 2016
ZAWIESZAM!
Z przykrością muszę was poinformować, że zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mam parę powodów, dlaczego to robię np. mała ilość komentarzy. Jednak nie myślcie, że kończę z pisaniem. Idą właśnie prace nad nowym opowiadaniem i muszę przyznać, że będzie się działo, więc czekajcie na dalsze informację. Dlatego nie żegnam się z wami, tylko mówię do zobaczenia. :*
niedziela, 20 grudnia 2015
Rozdział 16
Wieczór zapowiadał się na bardzo udany mimo tego przykrego zdarzenia z rana. W kawiarni, która znajdowała się niedaleko parku było mało ludzi, więc szybko znaleźli wolne miejsce. Miło było pić wspólnie cappuccino i rozmawiać o wszystkim co nie było związane z ratowaniem czyjegoś życia. Dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy o Avengersie. Ona sama mu opowiedziała o sobie, jednak jej życie nie było tak ciekawe jak jego. Żadnych akcji. Zero ciekawych momentów. Śmiali się z ich wybryków jak i wpadek innych.
Gdy kończyli już picie kawy, zadzwonił telefon Steve'a. Roggers przeprosił na moment dziewczynę i odszedł od stolika. Odebrał. Alice zaciekawiona tym nagłym telefonem postanowiła go podsłuchiwać. Może było to niegrzeczne, ale jakże zachęcające. Wytężyła jak najmocniej słuch i udając, że przygląda się ludziom chodzącym po chodniku uważnie nasłuchiwała.
- Znaleźliśmy go - powiedział głos w komórce podobny do głosu Furry'ego.
- Gdzie jest? -Spytał poważnie jakby ta informacja była dla niego bardzo ważna.
- W ruinach starej fabryki za miastem - poinformował.
- Zaraz tam będę - oznajmił i rozłączył się. Schował telefon do kieszeni i wrócił do stolika. Wyciągnął pieniądze z portfela i zostawił je na stoliku. - Dostałem ważny telefon. Muszę iść. Zawiozę cię do Stark'a - wyjaśnił zabierając wszystkie rzeczy.
- Nie!- Sprzeciwiła się gwałtownie wstając. - Idę z tobą!
Avenger posłał ku niej przeczące spojrzenie.
- Nie ma mowy - skrzyżował ręce i pokiwał głową. - Może być to niebezpieczne.
- No i co z tego? - Wzruszyła ramionami. - Niebezpieczeństwo to moje drugie imię.
Steve zaśmiał się. Wiedziała, że jej nie odmówi.
- Dobrze. Chodźmy - odparł z naturalnym uśmiechem.
Szybko pozbierali swoje rzeczy i już wyszli z budynku. Nad miastem świecił już księżyc, a wokół niego drobno rozłożone gwiazdy. Na oko była już dziesiąta w nocy. Światła lamp oświetlały ciemne ulice po których mimo późnej pory jeździło dużo samochodów. Chodniki pozostawały puste. Tylko od czasu do czasu przeszedł jakiś bezdomny. Już dawno nie widziała takich pustek.
W mgnieniu oka znaleźli się przy samochodzie. Roggers otworzył dla dziewczyny drzwi, a sam usiadł obok na miejscu kierowcy. Przekręcił kluczyki w stacyjce. Samochód wydał z siebie burkot i już po chwili jechali przez zatłoczone ulice miasta.
- Trochę potrwa puki dojedziemy - oznajmił stojąc w korku.
- Nie szkodzi - rzekła z wymuszonym uśmiechem. Opierając policzek na ręce oglądała najbliższe centrum handlowe. Westchnęła gdy zobaczyła przechodzącą młodzież w jej wieku, która prawdopodobnie szła na jakąś imprezę. Jak ona marzyła o takim życiu. Nawet nie zauważyła, że znowu przemieszczają się po ulicach Nowego jorku. Dała ponieść się wodze fantazji.
Niebawem znaleźli się już na miejscu. Alice jeszcze nigdy nie była w tym rejonie miasta. Wyglądał na opuszczony i jakby nikt go nie zamieszkiwał. Znajdowały się tutaj stare fabryki, które zostały zastąpione nowymi ulepszonymi. Nie wiele osób zapuszczało się w tą stronę ze względu na kręcących się dziwnych typów.
Zaparkowali przed jedną z ruder. Nie należała do największych i zadbanych. Ściany były pokryte graffiti z których sypał się tynk. Cała budowla groziła zawaleniem.
Wyszli z samochodu. Dziewczyna czuła się lekko skrępowana i do jej głowy dochodził myśl, że może nie potrzebnie tutaj jest, ale chciała z nim spędzić tą chwilę. Steve otworzył bagażnik z którego wyciągnął dwa podręczne pistolety. Jeden z nich podał dla niej. Alice nie wiedziała zbytnio co ma z tym podarunkiem zrobić. Wzięła go niepewnie w palce. Przewracała pistolet w dłoni bardzo ostrożnie by nic nie przycisnąć. Mogło wystrzelić w każdej chwili. Podwinęła lekko do góry bluzkę i schowała pistolet za luźnym paskiem. Avenger trzasnął bagażnikiem i sam powtórzył tą samą czynność co przed chwilą dziewczyna.
- Idziemy - oznajmił i energicznym krokiem ruszył w stronę budynku. Brązowowłosa podreptała za nim.
Stanęli przed wejściem. Nie było tutaj drzwi, więc jeden problem zniknął. Przed ich oczami ukazała się ciemna przestrzeń. Poczuła jak jej żołądek ściska się w jedną małą kulkę. Te miejsce kojarzyło się jej ze scenami z horrorów.
Steve wyciągnął z kieszeni latarkę. Zaświecił nią, ale nic ciekawego nie było. Zrobili krok do przodu. Podłoga zatrzeszczała. W powietrzu było czuć wilgoć. Panowała głucha cisza. Tylko było słychać ich kroki i kapanie wody. Dziewczynie serce zaczęło bić jak armata. Korytarz ciągnął się, a na jego końcu droga rozdzielała się na dwie części. Zerknęli w każdą stronę, ale nic nie dostrzegli. Po jakimś czasie Roggers dał znać by poszli w prawo. Tutaj przejście było węższe, więc musieli iść gęsiego. Tym razem ściany były zrobione z okien. Alice przyglądając się w nich widziała swoje odbicie. Włosy miała całkowicie roztrzepane. Przydałoby się wsiąść prysznic pomyślała, ale właśnie w tej chwili zauważyła jasny punkt na końcu korytarza.
- Co to? - Spytała półszeptem wskazując na punkt. Avenger nic nie odpowiedział tylko zaczął iść szybciej w jego stronę. Podreptała za nim. W ciemności potykała się o nierówną podłogę. Przejście to było krótsze od głównego.
Wpadając do większego pomieszczenia stanęła jak wryta. Światło okazało się lampką umieszczoną na starym sklejanym stoliku w rogu. Przy nim na krześle siedział mężczyzna z głową pochyloną do ziemi. Brązowe kosmyki włosów spadały lekko zatrzymując się na czole. Ubranie miał podarte, jednak podobne do stroi jakie nosiła T.A.R.C.Z.A. Nie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Steve stanął obok niej i wziął głęboki oddech. Widać znał mężczyznę. Rzuciła ku niemu ciekawskie spojrzenie.
- Bucky - odezwał się Avenger, a mężczyzna podniósł głowę.
Chłopak stanął na przeciwko budynku. W jego stronę szło wiele młodzieży. Większość nawet nie spojrzała na niego. Blondyn wsadził dłonie do kieszeni i ruszył wąską drużką w stronę szkoły. Dawno zapomniał jak to jest chodzić do niej. Rzucił ją wraz ze siostrą po śmierci rodziców. Z czasem zaczął tego żałować, bo kto wie jak mogłoby potoczyć się ich życie gdyby nie odeszli.
Stanął przed brukowanymi schodami prowadzącymi do dużych białych drzwi. Wskoczył szybko i pchnął je mocno. Ku jego oczom ukazał się tłum nastolatków. Jednak nigdzie nie było tych kogo szukał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał zamiaru spędzić całego dnia na szukaniu dwóch dziewczyn. Kątem oka dostrzegł dwie charakterystyczne osoby. Podążył w ich stronę gdy te wchodziły do damskiej łazienki. Przepchał się przez tłumy i stanął na przeciwko białych drzwi z namalowanym ludzikiem w sukience. Bez zastanowienia wszedł do środka. Widząc dwie zakłopotane kobiety uśmiechnął się szeroko.
- Witam - przywitał się.
- Nie umiesz czytać? To toaleta dla dziewczyn - zaznaczyła blond włosa piękność krzyżując ręce na piersi. Chłopak wyjrzał z pomieszczenia udając, że wcale tego nie zauważył.
- Przyszedłem do was - oświadczył tym razem poważnie.
- Ciekawe miejsce do spotkań - zironizowała brunetka oparta o pomazaną ścianę. Blondyn przeszedł przez pomieszczenie i oparł się o jedną z trzech umywalek.
- Chodzi o waszą przyjaciółkę - zaznaczył, a oczy reszty rozszerzyły się z niepokojem spoglądając na siebie nawzajem. Reakcja szczerze ucieszyła młodego chłopaka. - Mam dla was propozycje - wyznał z szerokim uśmiechem.
-----------------------------------------------------------
Gdy kończyli już picie kawy, zadzwonił telefon Steve'a. Roggers przeprosił na moment dziewczynę i odszedł od stolika. Odebrał. Alice zaciekawiona tym nagłym telefonem postanowiła go podsłuchiwać. Może było to niegrzeczne, ale jakże zachęcające. Wytężyła jak najmocniej słuch i udając, że przygląda się ludziom chodzącym po chodniku uważnie nasłuchiwała.
- Znaleźliśmy go - powiedział głos w komórce podobny do głosu Furry'ego.
- Gdzie jest? -Spytał poważnie jakby ta informacja była dla niego bardzo ważna.
- W ruinach starej fabryki za miastem - poinformował.
- Zaraz tam będę - oznajmił i rozłączył się. Schował telefon do kieszeni i wrócił do stolika. Wyciągnął pieniądze z portfela i zostawił je na stoliku. - Dostałem ważny telefon. Muszę iść. Zawiozę cię do Stark'a - wyjaśnił zabierając wszystkie rzeczy.
- Nie!- Sprzeciwiła się gwałtownie wstając. - Idę z tobą!
Avenger posłał ku niej przeczące spojrzenie.
- Nie ma mowy - skrzyżował ręce i pokiwał głową. - Może być to niebezpieczne.
- No i co z tego? - Wzruszyła ramionami. - Niebezpieczeństwo to moje drugie imię.
Steve zaśmiał się. Wiedziała, że jej nie odmówi.
- Dobrze. Chodźmy - odparł z naturalnym uśmiechem.
Szybko pozbierali swoje rzeczy i już wyszli z budynku. Nad miastem świecił już księżyc, a wokół niego drobno rozłożone gwiazdy. Na oko była już dziesiąta w nocy. Światła lamp oświetlały ciemne ulice po których mimo późnej pory jeździło dużo samochodów. Chodniki pozostawały puste. Tylko od czasu do czasu przeszedł jakiś bezdomny. Już dawno nie widziała takich pustek.
W mgnieniu oka znaleźli się przy samochodzie. Roggers otworzył dla dziewczyny drzwi, a sam usiadł obok na miejscu kierowcy. Przekręcił kluczyki w stacyjce. Samochód wydał z siebie burkot i już po chwili jechali przez zatłoczone ulice miasta.
- Trochę potrwa puki dojedziemy - oznajmił stojąc w korku.
- Nie szkodzi - rzekła z wymuszonym uśmiechem. Opierając policzek na ręce oglądała najbliższe centrum handlowe. Westchnęła gdy zobaczyła przechodzącą młodzież w jej wieku, która prawdopodobnie szła na jakąś imprezę. Jak ona marzyła o takim życiu. Nawet nie zauważyła, że znowu przemieszczają się po ulicach Nowego jorku. Dała ponieść się wodze fantazji.
Niebawem znaleźli się już na miejscu. Alice jeszcze nigdy nie była w tym rejonie miasta. Wyglądał na opuszczony i jakby nikt go nie zamieszkiwał. Znajdowały się tutaj stare fabryki, które zostały zastąpione nowymi ulepszonymi. Nie wiele osób zapuszczało się w tą stronę ze względu na kręcących się dziwnych typów.
Zaparkowali przed jedną z ruder. Nie należała do największych i zadbanych. Ściany były pokryte graffiti z których sypał się tynk. Cała budowla groziła zawaleniem.
Wyszli z samochodu. Dziewczyna czuła się lekko skrępowana i do jej głowy dochodził myśl, że może nie potrzebnie tutaj jest, ale chciała z nim spędzić tą chwilę. Steve otworzył bagażnik z którego wyciągnął dwa podręczne pistolety. Jeden z nich podał dla niej. Alice nie wiedziała zbytnio co ma z tym podarunkiem zrobić. Wzięła go niepewnie w palce. Przewracała pistolet w dłoni bardzo ostrożnie by nic nie przycisnąć. Mogło wystrzelić w każdej chwili. Podwinęła lekko do góry bluzkę i schowała pistolet za luźnym paskiem. Avenger trzasnął bagażnikiem i sam powtórzył tą samą czynność co przed chwilą dziewczyna.
- Idziemy - oznajmił i energicznym krokiem ruszył w stronę budynku. Brązowowłosa podreptała za nim.
Stanęli przed wejściem. Nie było tutaj drzwi, więc jeden problem zniknął. Przed ich oczami ukazała się ciemna przestrzeń. Poczuła jak jej żołądek ściska się w jedną małą kulkę. Te miejsce kojarzyło się jej ze scenami z horrorów.
Steve wyciągnął z kieszeni latarkę. Zaświecił nią, ale nic ciekawego nie było. Zrobili krok do przodu. Podłoga zatrzeszczała. W powietrzu było czuć wilgoć. Panowała głucha cisza. Tylko było słychać ich kroki i kapanie wody. Dziewczynie serce zaczęło bić jak armata. Korytarz ciągnął się, a na jego końcu droga rozdzielała się na dwie części. Zerknęli w każdą stronę, ale nic nie dostrzegli. Po jakimś czasie Roggers dał znać by poszli w prawo. Tutaj przejście było węższe, więc musieli iść gęsiego. Tym razem ściany były zrobione z okien. Alice przyglądając się w nich widziała swoje odbicie. Włosy miała całkowicie roztrzepane. Przydałoby się wsiąść prysznic pomyślała, ale właśnie w tej chwili zauważyła jasny punkt na końcu korytarza.
- Co to? - Spytała półszeptem wskazując na punkt. Avenger nic nie odpowiedział tylko zaczął iść szybciej w jego stronę. Podreptała za nim. W ciemności potykała się o nierówną podłogę. Przejście to było krótsze od głównego.
Wpadając do większego pomieszczenia stanęła jak wryta. Światło okazało się lampką umieszczoną na starym sklejanym stoliku w rogu. Przy nim na krześle siedział mężczyzna z głową pochyloną do ziemi. Brązowe kosmyki włosów spadały lekko zatrzymując się na czole. Ubranie miał podarte, jednak podobne do stroi jakie nosiła T.A.R.C.Z.A. Nie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Steve stanął obok niej i wziął głęboki oddech. Widać znał mężczyznę. Rzuciła ku niemu ciekawskie spojrzenie.
- Bucky - odezwał się Avenger, a mężczyzna podniósł głowę.
*Nazajutrz*
Chłopak stanął na przeciwko budynku. W jego stronę szło wiele młodzieży. Większość nawet nie spojrzała na niego. Blondyn wsadził dłonie do kieszeni i ruszył wąską drużką w stronę szkoły. Dawno zapomniał jak to jest chodzić do niej. Rzucił ją wraz ze siostrą po śmierci rodziców. Z czasem zaczął tego żałować, bo kto wie jak mogłoby potoczyć się ich życie gdyby nie odeszli.
Stanął przed brukowanymi schodami prowadzącymi do dużych białych drzwi. Wskoczył szybko i pchnął je mocno. Ku jego oczom ukazał się tłum nastolatków. Jednak nigdzie nie było tych kogo szukał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał zamiaru spędzić całego dnia na szukaniu dwóch dziewczyn. Kątem oka dostrzegł dwie charakterystyczne osoby. Podążył w ich stronę gdy te wchodziły do damskiej łazienki. Przepchał się przez tłumy i stanął na przeciwko białych drzwi z namalowanym ludzikiem w sukience. Bez zastanowienia wszedł do środka. Widząc dwie zakłopotane kobiety uśmiechnął się szeroko.
- Witam - przywitał się.
- Nie umiesz czytać? To toaleta dla dziewczyn - zaznaczyła blond włosa piękność krzyżując ręce na piersi. Chłopak wyjrzał z pomieszczenia udając, że wcale tego nie zauważył.
- Przyszedłem do was - oświadczył tym razem poważnie.
- Ciekawe miejsce do spotkań - zironizowała brunetka oparta o pomazaną ścianę. Blondyn przeszedł przez pomieszczenie i oparł się o jedną z trzech umywalek.
- Chodzi o waszą przyjaciółkę - zaznaczył, a oczy reszty rozszerzyły się z niepokojem spoglądając na siebie nawzajem. Reakcja szczerze ucieszyła młodego chłopaka. - Mam dla was propozycje - wyznał z szerokim uśmiechem.
-----------------------------------------------------------
O to nowy rozdział. Tak szczerze to wstawiam go już jakieś dwa tygodnie. Ostatnio w ogóle nie miałam na to czasu, ale już jestem. Jak pewnie zauważyliście do opowiadania doszedł Bucky. Chciałam wprowadzić go dopiero przed finałem, ale stwierdziłam czym szybciej tym lepiej. :) Jestem już w połowie pisania 17 rozdziału, ale zastanawiam się czy po jego opublikowaniu zawiesić bloga. Już kiedyś o tym pisałam i zauważyłam, że nic się nie zmieniło. Mam już pomysł na nowego bloga. Nawet napisałam już 10 rozdziałów, więc kto wie może zacznę go publikować z nowym rokiem. Jeśli nie chcecie bym go zawieszała to zostawcie pod rozdziałem komentarz. Dla was to tylko chwila, a ja za to mam wielką motywacje. :) Do następnego i wszystkim życzę wesołych świąt. :*
niedziela, 29 listopada 2015
Rozdział 15
Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Słowa koleżanki przyniosły ulgę oraz rozbawienie. Myśl o tym, że Steve mógłby być jej chłopakiem prowokowała w niej chęć parsknięcia śmiechem. Traktowała go jako przyjaciela, a nie kogoś więcej.
- Mówiłam wam, że nie mam chłopaka - przypomniała i chciała już odejść, ale brunetka złapała ją za rękę. Wyrwała ją z zadziwiającą złością.
- W takim razie dlaczego nie przychodzisz na lekcję? - Spytała Nicole czekając na odpowiedź.
- W takim razie dlaczego nie przychodzisz na lekcję? - Spytała Nicole czekając na odpowiedź.
Przegryzła dolną wargę. Nie wiedziała co ma im odpowiedzieć. Przecież nie wyzna im, że posiada nadprzyrodzone moce. Jedyną rzeczą jaka pozostała to skłamać.
- Niedawno się przeprowadziłam i te nieobecności są przez papierkową robotę, ale teraz już wszystko wróci do normy - zapewniła przytakując sama sobie.
- Niedawno się przeprowadziłam i te nieobecności są przez papierkową robotę, ale teraz już wszystko wróci do normy - zapewniła przytakując sama sobie.
Obie dziewczyny rzuciły między siebie spojrzenia. Bała się, że może jej wymówka nie przejdzie. Na szczęście żadna z nich nie miała pretensji. Tylko po Lisie było widać, że nie tego się spodziewała. W ogóle zachowywała się dziwnie. Była wścibska odkąd ją poznała. Nicole twierdziła, że ona jest taka zawsze, jednak brunetka nie do końca jej wierzyła. Uśmiechnęła się szarmancko i odeszła od nich zostawiając je na uboczu.
- Może masz ochotę na kubek kawy? - Zaproponowała, a Avenger nie mógł odmówić. Od razu poszli w stronę najbliższej kawiarni.
- Może masz ochotę na kubek kawy? - Zaproponowała, a Avenger nie mógł odmówić. Od razu poszli w stronę najbliższej kawiarni.
piątek, 20 listopada 2015
Rozdział 14
Otworzyła powoli oczy. Obraz był rozmazany, ale z każdą minutą robił się coraz ostrzejszy. Lampa, która świeciła przed nią raziła ją w oczy, więc gwałtownie zmrużyła powieki. Światło zgasło, a ona zorientowała się, że leży w gabinecie lekarskim. Przy niej na krześle siedział Steve. Miał zmartwiony wyraz twarzy, ale na widok wybudzającej się brunetki odetchnął z ulgą. Pomógł jej kiedy powoli próbowała usiąść na twardym łożu lekarskim.
- Natasha trochę przesadziła - stwierdził z wymuszonym uśmiechem. Dziewczyna złapała się za głowę.
- Trochę - zaznaczyła z grymasem. Chciała wstać, ale od razu zachwiała się. Jakby nie szybka reakcja Avenger'a to już pewnie znalazłaby się na ziemi. Złapała szybko równowagę. Z trudem jej się to udało.
- Zaprowadzę cię do domu - zaproponował łapiąc Alice pod rękę. Poczuła jego ciepło i od razu zrobiło jej się lepiej na duszy.
Wyszli z gabinetu. Korytarz jak to szpitalny był cały biały. Oświetlały go duże świecące na żółto lampy. Charakterystyczne dla tego miejsca. Przy gabinetach stały rzędy starych krzeseł. Rzadko bywała w szpitalach. Śmiało można przyznać, że w ogóle do nich nie chodziła. Matka w czasie choroby sama ją leczyła domowymi sposobami. Unikała go jak diabeł święconej wody. Teraz już wie dlaczego.
Przeszli korytarzem do dużych białych drzwi. Avenger pchnął je przepuszczając najpierw brunetkę.
Świeciło słońce i można było usłyszeć pojedyncze śpiewy ptaków. Szpital znajdował się na przedmieściach miasta gdzie jeszcze można zaobserwować występowanie pojedynczej natury. Przypomniało jej się jak w podstawówce przychodziła tutaj z klasą i badali dziką przyrodę Nowego Jorku. Jeśli taka owa w ogóle istnieje.
Poczekała puki jej towarzysz dołączy do niej i pokazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla niej drzwi by mogła wejść, a sam zajął miejsce kierowcy. Zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Takie zachowanie podobało jej się. Lubiła mężczyzn, którzy potrafili mieć szacunek do kobiet.
Oparła głowę o zimną szybę. Obserwowała jak krajobraz miasta zmienia się szybkim tempem. Z małych pojedynczych domu do dużych pięknych willi bogaczy, aż po wielkie wieżowce. Dopiero teraz doszło do niej jak na prawdę te miasto się rozrosło.
Dojazd nie trwał długo. To było dziwne, bo zazwyczaj każda podróż była dla niej koszmarem. Nie lubiła podróżować. Z chęcią mogłaby siedzieć w ciepłym miejscu pod kocem pijąc kakao. Nie ważne, że jest właśnie wiosna, a za oknem plus trzydzieści stopni.
Wyszła swoimi siłami z samochodu. Gdy zbadała okiem okolice zauważyła, że nie są przed wielkim budynkiem Stark'a, tylko przy średniej wysokości kamienicy przy jednej z nowojorskich ulic.
Zdezorientowana spojrzała na Steve'a, a on z uśmiechem na ustach zachęcił ją by weszła do środka. Zrobiła to.
Korytarz który rzucił jej się w oczy był wąski w kolorach brązu o ciemnej betonowej podłodze. Nie było to jakieś brudne, stare przejście. Miało swój klimat. Posrebrzane barierki od schodów na końcach były ozdobione różnymi wzorami. Widać, mieszkali tutaj zacni ludzie. Nie było windy, więc drogę na trzecie piętro przebyli schodami. Powoli odzyskiwała siły.
Na końcu korytarza zatrzymali się przed jasnymi drewnianymi drzwiami z numerem 36. Avenger wyjął z kieszeni kluczyki i przekręcił w zamku. Pchnął je ukazując bardzo jasne mieszkanie. Weszła do niego niepewnie tak jakby było to święte miejsce, a ona miałaby być przeklęta. Było tutaj przytulnie. Stare meble dobrze kontrastowały z nowoczesnym wystrojem. To miejsce przypominało dom rodziny z dwójką dzieci i psem, a nie mieszkanie superbohatera.
- Zawsze myślałam, że superbohaterzy mieszkają w super domach - odparła badając każdy kąt mieszkania.
- Nie każdy jest taki jak Stark - zauważył zakluczając za sobą drzwi.
Ręką przejechała po kremowym skórzanym fotelu. W dotyku był miły i gładki. Od razu zajęła te miejsce nakładając nogę na nogę i przyciskając palcami miękkie podłokietniki. Fotel był bardzo wygodny.
- To co robimy? Nudzę się - wyznała i oparł głowę o oparcie.
- Jeszcze jakąś godzinę temu umierałaś - zauważył okrywając ją kocem.
Wzruszyła ramionami. Było jej ciepło. Opatulona do samej szyi skuliła się w drobną kulkę. Przymknęła delikatnie oczy. Błogość zawładnęła ją do tego stopnia, że nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.
Gdy się obudziła zauważyła krzątającego się blondyna.
- Co robimy? - Zapytała przeciągając się leniwie. Steve zaśmiał się.
- Widzę, że wyspałaś się - rzekł podając jej kubek z ciepłą herbatą. Uśmiechnęła się w podziękowaniu oplatając palce wokół białego kubka w czerwone kropki.
- To nie znaczy, że mam tutaj przesiedzieć cały dzień - zauważyła z markotną miną.
Wstała i podeszła do okna. Słońce świeciło na różne odcienie czerwieni. Powoli zachodziło za budynkami miasta.
- Jeśli się nudzisz - zaczął, a ona zamieniła się w słuch - możesz pójść ze mną pobiegać - dokończył propozycje. Pokiwała z radością głową. Bieganie to była jedna z czynności, którą lubiła najbardziej. Zawsze była dobra z tego w szkole. Jeździła nawet na zawody. Czemu by teraz tego nie wykorzystać?
- Przyjmę twoją propozycję - odwróciła się z uśmiechem. Złożyła po sobie rozrzucony koc i zaniosła pusty kubek do kuchni. - Idziemy? - Spytała zniecierpliwiona przystawiając w korytarzu. Avenger mrugnął znacząco. Złapał za klucze i skinieniem ręki kazał jej wyjść.
Już kilka minut później znaleźli się na drodze, która biegła w stronę pobliskiego parku. Mimo zbliżającego się wieczoru na zewnątrz było ciepło. Tylko momentami zawiał jakiś wiatr.
- Powinnaś wyrobić sobie formę. Wtedy będzie ci łatwiej - przyznał gdy stanęli na przejściu dla pierwszych prowadzącym na drugą stronę ruchliwej ulicy.
- Wiem o tym - zapewniła go. - Tylko wątpię, że zrobicie ze mnie maszynkę do zabijania, bo taka nie jestem - wyjaśniła, a w jej głosie można było wyłapać nutę żalu do samej siebie.
- To od ciebie zależy czy będziesz maszynką do zabijania - stwierdził i kolejny raz miał racje. Tylko czy T.A.R.C.Z.A. też tak uważa, pomyślała gdy dochodzili do miejsca celu. - Zaczynamy? - Zapytał spoglądając z ukosa. Kiwnęła głową.
Zaczęli biec. Na początku truchtem. Czuła, że daje jej fory, więc przyspieszyła. Była to dobra lekcja dla niej w panowaniu nad mocami i oczywiście sprawdzeniu kondycji, którą do tej pory miała całkiem niezłą. Bieganie z Stevem było dobrym pomysłem. Mogli razem spędzić bardzo dużo czasu. Lubiła z nim spędzać wolny czas. Jest inny. Niby zamknięty w sobie, ale odważny i miły dla otoczenia.
Robili tą czynność z jakieś półtora godziny. Nawet nie zauważyła kiedy minął ten czas. Tak świetnie jej się biegało.
Przystanęli żeby chwilę odpocząć. Miejsce w którym się znajdowali było przyjazne dla oka. Na około rosły wielkie zielone drzewa, a przed nimi kładka pod którą znajdował się staw.
- Niezła jesteś - przyznał z dumą Avenger łapiąc trzy głębokie oddechy.
- Bieganie to akurat mój atut - stwierdziła lekko przechwalając się.
- Skromność też - zaśmiał się, a ona razem z nim. Jednak trwało to krótko. Mina jej zrzedła gdy zobaczyła kilka metrów przed nimi stojące dwie osoba, które w tej chwili nie chciała widzieć.
Westchnęła z irytacją kiedy zorientowała się, że dwie dziewczyny ich widzą. Teraz tylko z niecierpliwieniem czekała aż podejdą do nich.Prośba spełniła się szybko. W mgnieniu oka znalazły się przy dwójce.
- Nie przedstawisz nas dla swojego kolegi? - Spytała z wyrzutem blondynka. Zawstydzona Alice spojrzała na Steve'a, który posłał w jej stronę przyjazny uśmiech.
- Steve - przedstawił się podając dziewczynom rękę. Obie uścisnęły jego dłoń rzucając w stronę dziewczyny porozumiewawcze spojrzenie.
- Możemy pogadać? - Zapytała ją Lisa łapiąc dziewczynę pod rękę i odsuwając na bezpieczną odległość. Brunetka łypnęła na nią oczami.
- Co znowu? - Burknęła krzyżując ręce na piersi.
- Okłamałaś nas - stwierdziła ze smutkiem blondynka. Na twarzy Alice pojawiło się zdziwienie mieszane na zmianę z strachem. Czyżby dowiedziała się o jej darze? To nie może być prawda. Wszystko legło w gruzach. To już koniec, pomyślała. Miała już zacząć się tłumaczyć, ale znowu przerwała jej Lisa. - Czemu nie powiedziałaś nam, że masz chłopaka? - Zagadnęła z irytacją, a brunetka słysząc te pytanie odetchnęła z ulgą.
---------------------------------------------
Oto i rozdział 14.
Szczerze jestem z niego bardzo zadowolona i sądzę, że jest to jeden z najlepszych rozdziałów na tym blogu.
Cieszę się, że doszły do was moje ostatnie słowa.
Dzięki wam kolejny rozdział pisało mi się z dużą łatwością. :)
Bardzo chcę dotrwać do końca, a muszę wam powiedzieć, że będzie się jeszcze dużo działo. ;)
Zachęcam was do komentowania, bo to motywuje. Dla was to tylko chwila, a dla mnie duża radość i pełno weny na kolejne rozdziały. :)
- Natasha trochę przesadziła - stwierdził z wymuszonym uśmiechem. Dziewczyna złapała się za głowę.
- Trochę - zaznaczyła z grymasem. Chciała wstać, ale od razu zachwiała się. Jakby nie szybka reakcja Avenger'a to już pewnie znalazłaby się na ziemi. Złapała szybko równowagę. Z trudem jej się to udało.
- Zaprowadzę cię do domu - zaproponował łapiąc Alice pod rękę. Poczuła jego ciepło i od razu zrobiło jej się lepiej na duszy.
Wyszli z gabinetu. Korytarz jak to szpitalny był cały biały. Oświetlały go duże świecące na żółto lampy. Charakterystyczne dla tego miejsca. Przy gabinetach stały rzędy starych krzeseł. Rzadko bywała w szpitalach. Śmiało można przyznać, że w ogóle do nich nie chodziła. Matka w czasie choroby sama ją leczyła domowymi sposobami. Unikała go jak diabeł święconej wody. Teraz już wie dlaczego.
Przeszli korytarzem do dużych białych drzwi. Avenger pchnął je przepuszczając najpierw brunetkę.
Świeciło słońce i można było usłyszeć pojedyncze śpiewy ptaków. Szpital znajdował się na przedmieściach miasta gdzie jeszcze można zaobserwować występowanie pojedynczej natury. Przypomniało jej się jak w podstawówce przychodziła tutaj z klasą i badali dziką przyrodę Nowego Jorku. Jeśli taka owa w ogóle istnieje.
Poczekała puki jej towarzysz dołączy do niej i pokazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla niej drzwi by mogła wejść, a sam zajął miejsce kierowcy. Zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Takie zachowanie podobało jej się. Lubiła mężczyzn, którzy potrafili mieć szacunek do kobiet.
Oparła głowę o zimną szybę. Obserwowała jak krajobraz miasta zmienia się szybkim tempem. Z małych pojedynczych domu do dużych pięknych willi bogaczy, aż po wielkie wieżowce. Dopiero teraz doszło do niej jak na prawdę te miasto się rozrosło.
Dojazd nie trwał długo. To było dziwne, bo zazwyczaj każda podróż była dla niej koszmarem. Nie lubiła podróżować. Z chęcią mogłaby siedzieć w ciepłym miejscu pod kocem pijąc kakao. Nie ważne, że jest właśnie wiosna, a za oknem plus trzydzieści stopni.
Wyszła swoimi siłami z samochodu. Gdy zbadała okiem okolice zauważyła, że nie są przed wielkim budynkiem Stark'a, tylko przy średniej wysokości kamienicy przy jednej z nowojorskich ulic.
Zdezorientowana spojrzała na Steve'a, a on z uśmiechem na ustach zachęcił ją by weszła do środka. Zrobiła to.
Korytarz który rzucił jej się w oczy był wąski w kolorach brązu o ciemnej betonowej podłodze. Nie było to jakieś brudne, stare przejście. Miało swój klimat. Posrebrzane barierki od schodów na końcach były ozdobione różnymi wzorami. Widać, mieszkali tutaj zacni ludzie. Nie było windy, więc drogę na trzecie piętro przebyli schodami. Powoli odzyskiwała siły.
Na końcu korytarza zatrzymali się przed jasnymi drewnianymi drzwiami z numerem 36. Avenger wyjął z kieszeni kluczyki i przekręcił w zamku. Pchnął je ukazując bardzo jasne mieszkanie. Weszła do niego niepewnie tak jakby było to święte miejsce, a ona miałaby być przeklęta. Było tutaj przytulnie. Stare meble dobrze kontrastowały z nowoczesnym wystrojem. To miejsce przypominało dom rodziny z dwójką dzieci i psem, a nie mieszkanie superbohatera.
- Zawsze myślałam, że superbohaterzy mieszkają w super domach - odparła badając każdy kąt mieszkania.
- Nie każdy jest taki jak Stark - zauważył zakluczając za sobą drzwi.
Ręką przejechała po kremowym skórzanym fotelu. W dotyku był miły i gładki. Od razu zajęła te miejsce nakładając nogę na nogę i przyciskając palcami miękkie podłokietniki. Fotel był bardzo wygodny.
- To co robimy? Nudzę się - wyznała i oparł głowę o oparcie.
- Jeszcze jakąś godzinę temu umierałaś - zauważył okrywając ją kocem.
Wzruszyła ramionami. Było jej ciepło. Opatulona do samej szyi skuliła się w drobną kulkę. Przymknęła delikatnie oczy. Błogość zawładnęła ją do tego stopnia, że nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.
Gdy się obudziła zauważyła krzątającego się blondyna.
- Co robimy? - Zapytała przeciągając się leniwie. Steve zaśmiał się.
- Widzę, że wyspałaś się - rzekł podając jej kubek z ciepłą herbatą. Uśmiechnęła się w podziękowaniu oplatając palce wokół białego kubka w czerwone kropki.
- To nie znaczy, że mam tutaj przesiedzieć cały dzień - zauważyła z markotną miną.
Wstała i podeszła do okna. Słońce świeciło na różne odcienie czerwieni. Powoli zachodziło za budynkami miasta.
- Jeśli się nudzisz - zaczął, a ona zamieniła się w słuch - możesz pójść ze mną pobiegać - dokończył propozycje. Pokiwała z radością głową. Bieganie to była jedna z czynności, którą lubiła najbardziej. Zawsze była dobra z tego w szkole. Jeździła nawet na zawody. Czemu by teraz tego nie wykorzystać?
- Przyjmę twoją propozycję - odwróciła się z uśmiechem. Złożyła po sobie rozrzucony koc i zaniosła pusty kubek do kuchni. - Idziemy? - Spytała zniecierpliwiona przystawiając w korytarzu. Avenger mrugnął znacząco. Złapał za klucze i skinieniem ręki kazał jej wyjść.
Już kilka minut później znaleźli się na drodze, która biegła w stronę pobliskiego parku. Mimo zbliżającego się wieczoru na zewnątrz było ciepło. Tylko momentami zawiał jakiś wiatr.
- Powinnaś wyrobić sobie formę. Wtedy będzie ci łatwiej - przyznał gdy stanęli na przejściu dla pierwszych prowadzącym na drugą stronę ruchliwej ulicy.
- Wiem o tym - zapewniła go. - Tylko wątpię, że zrobicie ze mnie maszynkę do zabijania, bo taka nie jestem - wyjaśniła, a w jej głosie można było wyłapać nutę żalu do samej siebie.
- To od ciebie zależy czy będziesz maszynką do zabijania - stwierdził i kolejny raz miał racje. Tylko czy T.A.R.C.Z.A. też tak uważa, pomyślała gdy dochodzili do miejsca celu. - Zaczynamy? - Zapytał spoglądając z ukosa. Kiwnęła głową.
Zaczęli biec. Na początku truchtem. Czuła, że daje jej fory, więc przyspieszyła. Była to dobra lekcja dla niej w panowaniu nad mocami i oczywiście sprawdzeniu kondycji, którą do tej pory miała całkiem niezłą. Bieganie z Stevem było dobrym pomysłem. Mogli razem spędzić bardzo dużo czasu. Lubiła z nim spędzać wolny czas. Jest inny. Niby zamknięty w sobie, ale odważny i miły dla otoczenia.
Robili tą czynność z jakieś półtora godziny. Nawet nie zauważyła kiedy minął ten czas. Tak świetnie jej się biegało.
Przystanęli żeby chwilę odpocząć. Miejsce w którym się znajdowali było przyjazne dla oka. Na około rosły wielkie zielone drzewa, a przed nimi kładka pod którą znajdował się staw.
- Niezła jesteś - przyznał z dumą Avenger łapiąc trzy głębokie oddechy.
- Bieganie to akurat mój atut - stwierdziła lekko przechwalając się.
- Skromność też - zaśmiał się, a ona razem z nim. Jednak trwało to krótko. Mina jej zrzedła gdy zobaczyła kilka metrów przed nimi stojące dwie osoba, które w tej chwili nie chciała widzieć.
Westchnęła z irytacją kiedy zorientowała się, że dwie dziewczyny ich widzą. Teraz tylko z niecierpliwieniem czekała aż podejdą do nich.Prośba spełniła się szybko. W mgnieniu oka znalazły się przy dwójce.
- Nie przedstawisz nas dla swojego kolegi? - Spytała z wyrzutem blondynka. Zawstydzona Alice spojrzała na Steve'a, który posłał w jej stronę przyjazny uśmiech.
- Steve - przedstawił się podając dziewczynom rękę. Obie uścisnęły jego dłoń rzucając w stronę dziewczyny porozumiewawcze spojrzenie.
- Możemy pogadać? - Zapytała ją Lisa łapiąc dziewczynę pod rękę i odsuwając na bezpieczną odległość. Brunetka łypnęła na nią oczami.
- Co znowu? - Burknęła krzyżując ręce na piersi.
- Okłamałaś nas - stwierdziła ze smutkiem blondynka. Na twarzy Alice pojawiło się zdziwienie mieszane na zmianę z strachem. Czyżby dowiedziała się o jej darze? To nie może być prawda. Wszystko legło w gruzach. To już koniec, pomyślała. Miała już zacząć się tłumaczyć, ale znowu przerwała jej Lisa. - Czemu nie powiedziałaś nam, że masz chłopaka? - Zagadnęła z irytacją, a brunetka słysząc te pytanie odetchnęła z ulgą.
---------------------------------------------
Oto i rozdział 14.
Szczerze jestem z niego bardzo zadowolona i sądzę, że jest to jeden z najlepszych rozdziałów na tym blogu.
Cieszę się, że doszły do was moje ostatnie słowa.
Dzięki wam kolejny rozdział pisało mi się z dużą łatwością. :)
Bardzo chcę dotrwać do końca, a muszę wam powiedzieć, że będzie się jeszcze dużo działo. ;)
Zachęcam was do komentowania, bo to motywuje. Dla was to tylko chwila, a dla mnie duża radość i pełno weny na kolejne rozdziały. :)
niedziela, 8 listopada 2015
Rozdział 13
Otworzyła oczy, a wtedy zobaczyła niebo pełne gwiazd i duży księżyc, który odbijał nikłe światło. Powoli odstawił ją na ziemię, a wtedy zrozumiała, że nie znajduje się na ziemi tylko na dachu jakiegoś budynku. Podeszła do krawędzi. Byli na jednym z największych budynków w Nowym Jorku. Spojrzała w dół, a wtedy zakręciło jej się w głowie. Mogło być tutaj ponad sto pięter. Ludzie i samochody wyglądali stąd jak mrówki. Widok był nieziemski. Cała panorama miasta. Central Park, East River, budynek Stark'a, Brooklyn i co najważniejsze jej dom. Tutaj dopiero mogła zauważyć plusy całego miasta.
- O wiele lepiej niż tam? - Spytał podchodząc bliżej.
- Jakim cudem znaleźliśmy się tutaj? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- T.A.R C.Z A. ma wszędzie dostęp - odpowiedział z pokerową mimiką twarzy. Nie wiedziała czy mówi to z radością, żalem czy też gniewem. Zeskoczył z schodka i usiadł na podest. - Nie tylko ty lubisz czasem rozmyślać nad sobą.
- Bycie superbohaterem musi mieć swoje plusy - stwierdziła chodząc w tą i z powrotem po betonowym gzymsie. Avenger skrzywił się.
- Nie jest to takie łatwe jak myślisz. Nie zawsze jesteśmy mile widziani - wyjaśnił. - Teraz też musiałem coś wymyślić żeby nas wpuścili.
- Co takiego im powiedziałeś? - Zaciekawiła się siadając obok niego.
- To sprawa życia lub śmierci - odparł uśmiechając się niewinnie.
- Umiesz poprawiać humor - przyznała siadając obok niego.
- Od tego jestem - zaśmiał się i właśnie teraz zapadła ta niezręczna chwila. Zazwyczaj w takich momentach pada ten pierwszy pocałunek, ale takie rzeczy są tylko w filmach. Wstała gwałtownie i otrzepała się.
- Powinnam już wracać. Nie chcę podpaść dla Stark'a - wybełkotałam niezręcznie. Blondyn nic nie odpowiedział tylko wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je szeroko i ręką wskazał by weszła. Zrobiła to co jej kazał.
W środku panowała ciemność, więc żeby iść musiała trzymać się bocznej ściany. Co chwila potykała się o jakieś przeszkody. Na końcu korytarza zauważyła nikłe czerwone światełko. Gdy do niego doszli okazało się, że to winda. Pietro przycisnął ostatni guzik. Usłyszeli charakterystyczne warknięcie i winda się otworzyła oświetlając cały korytarz. Weszli do środka. Alice nacisnęła pierwszy przycisk i drzwi się zamknęły. Na około windy było pełno luster. Widzieli się z każdej strony. Na twarzy Avenger'a malowała się ciągle ta sama tajemniczość. Nie można było stwierdzić czy jest smutny, wesoły, zły. Też próbowała taka być, ale jakoś jej to nie wychodziło. Drzwi od windy się otworzyły, a przed jej oczami pojawił się hol najbogatszego budynku w mieście. Nie trzeba było mówić co w nim rządziło. Pieniądz i elegancja. Pierwszy raz widziała tak bogate miejsce. Diamentowe żyrandole, skórzane fotele, dębowe biurka i to tylko parę rzeczy, które udały wyłapać jej bystre oczy. Blondyn trzymając ją lekko za plecy prowadził dość szybko do wyjścia, by nikt ich nie zauważył.
Przy drzwiach stał ochroniarz. Bardzo wysoki i napakowany. Charakterystyczny.
- I jak? - Spytał Avenger'a gdy wychodzili z budynku.
- Dobrze - powiedział mu przy czym kazał iść jeszcze szybciej. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, a on uśmiechnął się chytrze. - Musiałem trochę mu nakłamać żeby wejść - odpowiedział jej na jeszcze nie zadane pytanie. Staną na brzegu chodnika i wysunął rękę aby złapać taksówkę.
Nie było to proste, bo żadna nie przystawała. Zajęło trochę czasu zanim jakakolwiek raczyła zatrzymać się.
Blondyn otworzył drzwi, aby brunetka mogła wsiąść. Gdy to zrobiła usiadł obok niej zamykając za sobą drzwi. Podał dla kierowcy adres i samochód ruszył.
Dziewczyna wlepiła wzrok w okno. Nocne światła miasta urzekały ją. Główna ulica Nowego Jorku wyglądem przypominała jej Las Vegas. Nigdy tam nie była, ale miasto kojarzyła z wielu amerykańskich filmów i szczerze bardzo jej się ono podobało. Dojazd nie trwał długo. Tym bardziej, że wszystko co było drogie i nowoczesne znajdowało się przy głównej ulicy. Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. Wysiedli.
- Dzięki za wieczór - podziękowała najładniej jak potrafiła.
- Na mnie zawsze możesz liczyć - uśmiechnął się pod nosem. Podeszła do niego tak, że dzieliły ich tylko centymetry i pocałowała w policzek po czym odsunęła się od niego i ruszyła w stronę drzwi.
- Cześć! - Rzuciła z niewinnym uśmiechem i weszła do środka.
Skierowała się do najbliższej windy, która zabrała ją na samą górę. W mieszkaniu Starka panowała cisza. Zamknęła za sobą jak najciszej drzwi i idąc na palcach weszła do swojego pokoju. Rozebrała się i wzięła szybki prysznic. Następnie przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Dłuższy czas nie mogła zasnąć. Tyle rzeczy dzisiaj się wydarzyło. Myśl, że może być tak codziennie przyprawiała ją o dreszcze. Życie superbohatera ma swoją cenę i trzeba się z wielu rzeczy wyrzec. W tym z normalnego życia.
- Jakim cudem znaleźliśmy się tutaj? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- T.A.R C.Z A. ma wszędzie dostęp - odpowiedział z pokerową mimiką twarzy. Nie wiedziała czy mówi to z radością, żalem czy też gniewem. Zeskoczył z schodka i usiadł na podest. - Nie tylko ty lubisz czasem rozmyślać nad sobą.
- Bycie superbohaterem musi mieć swoje plusy - stwierdziła chodząc w tą i z powrotem po betonowym gzymsie. Avenger skrzywił się.
- Nie jest to takie łatwe jak myślisz. Nie zawsze jesteśmy mile widziani - wyjaśnił. - Teraz też musiałem coś wymyślić żeby nas wpuścili.
- Co takiego im powiedziałeś? - Zaciekawiła się siadając obok niego.
- To sprawa życia lub śmierci - odparł uśmiechając się niewinnie.
- Umiesz poprawiać humor - przyznała siadając obok niego.
- Od tego jestem - zaśmiał się i właśnie teraz zapadła ta niezręczna chwila. Zazwyczaj w takich momentach pada ten pierwszy pocałunek, ale takie rzeczy są tylko w filmach. Wstała gwałtownie i otrzepała się.
- Powinnam już wracać. Nie chcę podpaść dla Stark'a - wybełkotałam niezręcznie. Blondyn nic nie odpowiedział tylko wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je szeroko i ręką wskazał by weszła. Zrobiła to co jej kazał.
W środku panowała ciemność, więc żeby iść musiała trzymać się bocznej ściany. Co chwila potykała się o jakieś przeszkody. Na końcu korytarza zauważyła nikłe czerwone światełko. Gdy do niego doszli okazało się, że to winda. Pietro przycisnął ostatni guzik. Usłyszeli charakterystyczne warknięcie i winda się otworzyła oświetlając cały korytarz. Weszli do środka. Alice nacisnęła pierwszy przycisk i drzwi się zamknęły. Na około windy było pełno luster. Widzieli się z każdej strony. Na twarzy Avenger'a malowała się ciągle ta sama tajemniczość. Nie można było stwierdzić czy jest smutny, wesoły, zły. Też próbowała taka być, ale jakoś jej to nie wychodziło. Drzwi od windy się otworzyły, a przed jej oczami pojawił się hol najbogatszego budynku w mieście. Nie trzeba było mówić co w nim rządziło. Pieniądz i elegancja. Pierwszy raz widziała tak bogate miejsce. Diamentowe żyrandole, skórzane fotele, dębowe biurka i to tylko parę rzeczy, które udały wyłapać jej bystre oczy. Blondyn trzymając ją lekko za plecy prowadził dość szybko do wyjścia, by nikt ich nie zauważył.
Przy drzwiach stał ochroniarz. Bardzo wysoki i napakowany. Charakterystyczny.
- I jak? - Spytał Avenger'a gdy wychodzili z budynku.
- Dobrze - powiedział mu przy czym kazał iść jeszcze szybciej. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, a on uśmiechnął się chytrze. - Musiałem trochę mu nakłamać żeby wejść - odpowiedział jej na jeszcze nie zadane pytanie. Staną na brzegu chodnika i wysunął rękę aby złapać taksówkę.
Nie było to proste, bo żadna nie przystawała. Zajęło trochę czasu zanim jakakolwiek raczyła zatrzymać się.
Blondyn otworzył drzwi, aby brunetka mogła wsiąść. Gdy to zrobiła usiadł obok niej zamykając za sobą drzwi. Podał dla kierowcy adres i samochód ruszył.
Dziewczyna wlepiła wzrok w okno. Nocne światła miasta urzekały ją. Główna ulica Nowego Jorku wyglądem przypominała jej Las Vegas. Nigdy tam nie była, ale miasto kojarzyła z wielu amerykańskich filmów i szczerze bardzo jej się ono podobało. Dojazd nie trwał długo. Tym bardziej, że wszystko co było drogie i nowoczesne znajdowało się przy głównej ulicy. Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. Wysiedli.
- Dzięki za wieczór - podziękowała najładniej jak potrafiła.
- Na mnie zawsze możesz liczyć - uśmiechnął się pod nosem. Podeszła do niego tak, że dzieliły ich tylko centymetry i pocałowała w policzek po czym odsunęła się od niego i ruszyła w stronę drzwi.
- Cześć! - Rzuciła z niewinnym uśmiechem i weszła do środka.
Skierowała się do najbliższej windy, która zabrała ją na samą górę. W mieszkaniu Starka panowała cisza. Zamknęła za sobą jak najciszej drzwi i idąc na palcach weszła do swojego pokoju. Rozebrała się i wzięła szybki prysznic. Następnie przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Dłuższy czas nie mogła zasnąć. Tyle rzeczy dzisiaj się wydarzyło. Myśl, że może być tak codziennie przyprawiała ją o dreszcze. Życie superbohatera ma swoją cenę i trzeba się z wielu rzeczy wyrzec. W tym z normalnego życia.
***
Nad ranem oślepiło ją poranne słońce. Otworzyła zaspane oczy i przetarła je dłońmi. Usiadła rozglądając się dookoła. Wszystko było takie same. Zaczął się nowy dzień.
Otworzyła szafę. Wyjęła z niej ciemne dżinsy i biały t-shirt. Przebrała się i zrobiła kucyk. Wyszła z pokoju niemrawo rozglądając się w szukaniu Starka. W salonie go nie było. W kuchni też nie. Nigdzie go nie było. Tak jakby wyparował.
Otworzyła szafę. Wyjęła z niej ciemne dżinsy i biały t-shirt. Przebrała się i zrobiła kucyk. Wyszła z pokoju niemrawo rozglądając się w szukaniu Starka. W salonie go nie było. W kuchni też nie. Nigdzie go nie było. Tak jakby wyparował.
Stanęła przed umywalką w kuchni i przemyła twarz wodą. Odwracając się zauważyła za sobą postać. Przestraszona odskoczyła na bok, ale zaraz zrozumiała, że to nie kto inny jak Steve. Odetchnęła z ulgą.
- Co ty tutaj robisz? - Spytała zaskoczona.
- Tony kazał ci zostawić list, ale ja wolałem powiedzieć to osobiście - uśmiechnął się po czym zaczął dalej mówić. - Pojechał do T.A.R.C.Z.Y. Nie chciał cię budzić, bo podobno wczoraj późno wróciłaś - powiedział naciskając na ostatnie słowa.
- Wróciłam, a co? - Zapytała zaciekawiona marszcząc zachęcająco czoło. Avenger uśmiechnął się pod nosem.
- Zadziorna jesteś - stwierdził i dał jej znak żeby poszła za nim. Wyszli z kuchni i zagłębili się w środek mieszkania. - Czeka cię kolejny trening - oznajmił przystając przed wejściem do pomieszczenia. - Tym razem będziesz uczyć się walczyć.
- Nauczysz mnie walczyć? - Zagadnęła zaciekawiona.
- Nie - zaprzeczył. - Zrobi to Natasha - wyznał i otworzył szeroko drzwi. Miała mu coś odpowiedzieć, ale superbohatera już nie było. Wszedł do środka, a po jakimś czasie zrobiła to i ona.
To było bardzo duże pomieszczenie z wieloma maszynami do ćwiczeń i ringiem do boksu. Na środku stała Natasha. Ręce miała splecione na piersi i tupała energicznie stopą.
- No nareszcie - odezwała się widząc ich.
- Co takiego będziemy robić? - Spytała niepewnie rozglądając się dookoła.Jeszcze ani razu tutaj nie była. Ciekawiło ją co takiego jeszcze ukrywa w domu Stark.
- A czego się spodziewasz? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Wzruszyła ramionami. Spodziewała się świętego spokoju, ale teraz dochodziło do niej, że nigdy tego niedostanie.
Agentka Romanoff jednym zwinnym ruchem znalazła się na środku ringu. Skinieniem ręki rozkazała jej dołączyć do niej. Z grymasem na twarzy zrobiła to co kazała. Stanęła na środku czując się jak Amerykanin wśród samych Azjatów. Wiedziała, że jej koleżanka z fachu jest profesjonalistka, a ona sierotą, która jeszcze ani razu w życiu się nie biła. Właśnie to był jej słaby punkt. Ona nawet by muchy nie skrzywdziła, a co dopiero na prawdę walczyć.
- Pokarz co umiesz - rozkazała dając jej znać do natarcia. Czuła się głupio i wstydziła powiedzieć, że nie umie się bić. Kiedyś widziała jak robią to chłopacy w szkole, więc jedyna rzecz jaka przyszła jej do głowy to naśladowanie ich.
- Co ty tutaj robisz? - Spytała zaskoczona.
- Tony kazał ci zostawić list, ale ja wolałem powiedzieć to osobiście - uśmiechnął się po czym zaczął dalej mówić. - Pojechał do T.A.R.C.Z.Y. Nie chciał cię budzić, bo podobno wczoraj późno wróciłaś - powiedział naciskając na ostatnie słowa.
- Wróciłam, a co? - Zapytała zaciekawiona marszcząc zachęcająco czoło. Avenger uśmiechnął się pod nosem.
- Zadziorna jesteś - stwierdził i dał jej znak żeby poszła za nim. Wyszli z kuchni i zagłębili się w środek mieszkania. - Czeka cię kolejny trening - oznajmił przystając przed wejściem do pomieszczenia. - Tym razem będziesz uczyć się walczyć.
- Nauczysz mnie walczyć? - Zagadnęła zaciekawiona.
- Nie - zaprzeczył. - Zrobi to Natasha - wyznał i otworzył szeroko drzwi. Miała mu coś odpowiedzieć, ale superbohatera już nie było. Wszedł do środka, a po jakimś czasie zrobiła to i ona.
To było bardzo duże pomieszczenie z wieloma maszynami do ćwiczeń i ringiem do boksu. Na środku stała Natasha. Ręce miała splecione na piersi i tupała energicznie stopą.
- No nareszcie - odezwała się widząc ich.
- Co takiego będziemy robić? - Spytała niepewnie rozglądając się dookoła.Jeszcze ani razu tutaj nie była. Ciekawiło ją co takiego jeszcze ukrywa w domu Stark.
- A czego się spodziewasz? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Wzruszyła ramionami. Spodziewała się świętego spokoju, ale teraz dochodziło do niej, że nigdy tego niedostanie.
Agentka Romanoff jednym zwinnym ruchem znalazła się na środku ringu. Skinieniem ręki rozkazała jej dołączyć do niej. Z grymasem na twarzy zrobiła to co kazała. Stanęła na środku czując się jak Amerykanin wśród samych Azjatów. Wiedziała, że jej koleżanka z fachu jest profesjonalistka, a ona sierotą, która jeszcze ani razu w życiu się nie biła. Właśnie to był jej słaby punkt. Ona nawet by muchy nie skrzywdziła, a co dopiero na prawdę walczyć.
- Pokarz co umiesz - rozkazała dając jej znać do natarcia. Czuła się głupio i wstydziła powiedzieć, że nie umie się bić. Kiedyś widziała jak robią to chłopacy w szkole, więc jedyna rzecz jaka przyszła jej do głowy to naśladowanie ich.
Zaczęła biec w jej stronę z wysuniętymi pięściami. Nie zauważyła kiedy agentka powaliła ją na ziemię. Z bólem wstała otrzepując się. Zerknęła ukosem na Steve'a. Na jego twarzy panowała ta sama charakterystyczna powaga. Chciała mu zaimponować. Pokazać, że jednak coś umie, ale nie wiedziała jak to ma zrobić.
Znowu zaatakowała, ale skutek był taki sam co jakąś minute temu. Tym razem poczułam to mocniej. Za kolejnymi próbami traciła siły aż ostatecznie dała się ponieść ciemnościom.
Znowu zaatakowała, ale skutek był taki sam co jakąś minute temu. Tym razem poczułam to mocniej. Za kolejnymi próbami traciła siły aż ostatecznie dała się ponieść ciemnościom.
--------------------------------------------------
Oto i "pechowy" 13 rozdział. :p
Nie będę się zbytnio nad nim rozpisywała.
Zasmuciła mnie ilość komentarzy pod ostatnim rozdziałem.
Nie żebym was straszyła, ale jeśli to się nie zmieni to będę musiała zawiesić bloga.
Nie zrobiłam tego teraz, chociaż chciała, ale postanowiłam dać wam drugą szanse.
Zależy mi na tym opowiadaniu i chcę dojść w nim do końca, a uwierzcie rozdziałów nie zostało już tak dużo.
Mam nadzieje, że chociaż trochę do was doszło to co piszę. :)
Zachęcam do komentowania, bo to na prawdę motywuje do dalszej pracy. :)
piątek, 23 października 2015
Rozdział 12
Gdy wyszła nie znalazła nikogo pod drzwiami. Była sama. Nie przykładała za bardzo wagi do ostatnich słów Fury'ego. Dlaczego niby to Steve miałby uchronić ją od niebezpiecznego? Czemu miałby to nie być np. Tony, Thor czy Pietro? Gdy tak rozmyślała usłyszała czyjś głos. Zdziwił on ją, bo przecież była sama. Nawet odwróciła się jeszcze raz żeby się upewnić i tak jak sądziła nikogo nie było. Głos się powtórzył. Zrobił to i trzeci raz, a wtedy zrozumiała, że dochodzi on z zegarka, którego dostała jeszcze na początku tego incydentu. Spojrzała na niego. Głos wychodzący z niego nie był podobny do żadnego z ostatnio poznanych.
- To coś mówi? - Zdziwiła się przyglądając uważnie z każdej strony rzecz. Nigdy jakoś nie zwracała na nią uwagi. Wyglądał jak zwykły zegarek, ale zamiast godziny miał jakiś czujnik. Dziwny przedmiot.
- Tak bardzo robi to na tobie wrażenie? - Zagadną ją znowu.
- Trochę - przyznała. - Kim jesteś? - Spytała zaciekawiona.
- Jestem Jarvis. Dzieło pana Starka - przedstawił się.
- Nie sądziłam, że zegarki też umieją mówić.
- Nie jestem zegarkiem - zaprzeczył jej. - Jestem sztuczną inteligencją - poprawił.
- Interesujące - przyznała. - Wiesz może gdzie jest reszta?
- Wszyscy pojechali do Starka.
- Zostawili mnie? - Odparła załamana. Jest już tutaj wystarczającą ilość czasu żeby wiedzieć, że jednak jest tym Avengersem.
- Pan Roggers czeka na ciebie na parkingu - oznajmił. Zakryła zegarek rękawem i poczłapała w stronę wyjścia.
W całym budynku nie było jeszcze tak cicho odkąd tutaj jest. Wszystkich gdzieś wyparowało albo zajęci są czymś bardzo ważnym. Tylko czym? Na parkingu też panowały pustki. Z łatwością dostrzegła samochód Steve'a. Nie zdziwiło ją to, że jeździ jednym z najdroższych samochodów. Większość tutaj takimi jeździ. Jednak tkwiło coś w nim. Czyżby na serio przejęła go ta ostatnia akcja? Kiedy siedziała już u niego w samochodzie nie było "cześć" ani "co u ciebie słychać?". Cisza. Nie wytrzymała tego i spytała go:
- Nie odzywasz się, bo masz na mnie focha? - Nie odrywała wzroku od okna.
- Nie mam jak to ty nazwałaś "focha" - zaprzeczył.
- To dlaczego nie odzywasz się do mnie?
- Jesteś na tyle dojrzała, że pewne rzeczy możesz zrozumieć - rzekł, a ona wzruszyła ramionami. Liczyła na trochę inną odpowiedź, ale musiała przyznać, że to trafiony fakt.
Czasami nie rozumiała tego co on do niej mówił. Wydawał się dziwny, trochę z innej planety, ale i zarazem bardzo interesujący i co najważniejsze troskliwy.
Miała mu już mu opowiedzieć całą rozmowę z Furym, ale właśnie dojechali na miejsce. Ten sam podziemny parking, winda i drzwi. Zapukali w nie, a po chwili w drzwiach stał Stark.
- Sądziłem, że nie przyjedziecie - odezwał się zamykając za nimi drzwi.
- Źle sądziłeś - burknęła wchodząc w głąb mieszkania. W salonie siedziała grupka Avengersów.
- Cześć! - Przywitała się z nimi, chociaż może niektórych widziała po raz pierwszy. Przeszła przez cały salon i usiadła na stołku przy barku. W tym samym miejscu siedział Pietro z Wandą. Gdy ją zauważyli od razu przerwali jakiś temat. Było to trochę podejrzane z ich strony.
- O czym rozmawiałaś z Furym? - Spytał zaciekawiony Pietro.
- Niczym ważnym - odpowiedziała próbując wymigać się z tematu. Nie miała chęci zagłębiać się w szczegóły tym bardziej, że wie jak bardzo Wanda ją nie toleruje.
- Niezły numer wywinęłaś - przyznała z ironią Wanda. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Właśnie tego chciała uniknąć. Miała już dość tego tematu. Czy oni kiedykolwiek przystanął się czepiać?
- Zostaw nas Pietro - poprosiła najładniej jak potrafiła. Avenger nie był tym zadowolony, ale w końcu uległ i odszedł. - Mogłabym wiedzieć co masz do mnie? - Zapytała bez nawijania w bawełnę.
- Widzę jak on na ciebie patrzy. To nie wystarcza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Co to ma do rzeczy? - Nie mogła pojąć jej słów. - Przyjaźnimy się.
- Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że zmieniłaś go. Już nie jest tą samą osobą co wtedy. Nie chcę żebyś go raniła - wypowiedziała te trzy zdania w taki sposób, że dziewczynę aż zacięło. Nie wiedziała co powiedzieć, ona ciągnęła dalej.- Najlepiej będzie dla naszej trójki jak zostawisz nas w spokoju.
- Sądzisz, że mogłabym zrobić mu krzywdę? - Wyszeptała z łzami w oczach.
- Ja po prostu nie chcę żeby cierpiał. I tak dużo już przeżył - powiedziała i biorąc z blatu szklankę odeszła w głąb mieszkania.
Dopiero teraz żałowała, że podjęła ten temat. Złość mieszała się jej z smutkiem. Skąd dla Wandy przyszła taka myśl? Nigdy nie mogłaby skrzywdzić żadnej osoby z T.A.R.C.Z.Y. Chciała się z nimi zaprzyjaźnić, a oni najwyraźniej tego nie chcą.
Nie miała zamiaru tutaj dłużej siedzieć, tylko po cichu wymknęła się z domu. Nie czekała już na windę tylko schodami zbiegła w ekspresowym tempie. Moce jednak mają swoje plusy. Na zewnątrz pojawiła się nagle. Jeszcze nie do końca potrafiła panować nad swoimi "talentami".
Rozejrzała się dookoła. Niby urodziła się w tym mieście, ale nigdy dobrze jego nie znała. Te miasto było tak wielkie, że przez całe życie nie dałoby się odkryć wszystkich zakamarków.
Po krótkiej chwili rozpoznawania terenu ruszyła w prawo. W stronę Brooklynu. Był to spory kawałek na piechotę, a trzeba zaznaczyć, że dotychczas kiedy jeszcze mieszkała z matką do centrum jeździła metrem, a było to rzadkością. Nie miała tyle czasu. Prędzej czy później zaczną ją szukać. Drugi raz wciągu jednego dnia. Rzeczywiście jesteś niegrzeczna Collins.
Skręciła w jedną z ciemnych i tajemniczych zaułków. Nałożyła na głowę kaptur i zaczęła biec jak najkrótszą drogą do Brooklynu. Ta krótka wydała się dość długą. Nawet dla osoby posiadającej takie możliwości. W końcu znalazła się tam gdzie chciała. Mianowicie przed starą i już chyba niezamieszkaną kamienicą. Prowadziły do niej niskie schody z zardzewiałą poręczą. Weszła po nich ostrożnie. Chwyciła za klamkę i pchnęła powoli drzwi, które pod wpływem ruchu zaskrzypiały. Przed jej oczami ukazał się ciemny korytarz z dużą ilością drzwi i schodami prowadzonymi na górę. Weszła do środka i od razu skierowała się w stronę tych schodów. Dłonią przysunęła po zakurzonej poręczy. Zaczęła wchodzić na górę. Z każdym piętrem wchodziło się jej lżej. Gdy była już na górze zauważyła małe brązowe drzwiczki. Prowadziły one na dach. Otworzyła je. Przed jej oczami ukazała się panorama Brooklynu i co najważniejsze jej ukochany dom. Właśnie po to tutaj przyszła. Tak bardzo tęskni za jego widokiem. Usiadła na skraju budynku spuszczając luźno nogi. Te widoki ją wzruszały. Przypomniało jej się jak przychodziła tutaj z mamą gdy była mała. Razem siadały w tym samym miejscu i oglądały wschód albo zachód słońca. Bardzo to lubiła, bo wtedy były razem. W tamtych chwilach często opowiadała jej o ojcu. Nie pamięta już nic z tych słów, a szkoda, bo zawsze chciała się dowiedzieć kto jest jej ojcem i czy wie w ogóle o jej istnieniu. Może jakby był tutaj to wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nagle usłyszała szelest. Gwałtownie wstała i odwróciła się. Przed jej oczami pojawiła się znajoma postać. Był to Pietro. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
- Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Spytała go zaciekawiona.
- Nie ty jedyna wiesz o tym miejscu - odpowiedział podchodząc do niej bliżej. Spojrzał na panoramę miasta po czym nabrał powierza i wypuścił go powoli. - To dobre miejsce na obserwacje wielu ludzi, nie sądzisz? - Przyznał spoglądając na nią z ukosu.
- Mówisz to jako agent czy zwykły cywil?- Zaciekawiła się próbując chociaż trochę zaimponować doborem słów.
- A czy to ważne? - Uśmiechnął się.
Zapadła głucha cisza, która został przerwana pytaniem, a raczej stwierdzeniem zadanym przez Alice:
- Wanda mnie nie lubi.
Na twarzy Avenger'a było widać konsternację.
- Aż tak to widać? - Zapytał zmartwiony. Kiwneła znacząco głową.
Znowu zapanowała cisza. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, bo przecież trudno wyznać prawdę.
Już powoli się ściemniało. Nie chciała wracać po zmroku, bo wtedy na ulicach Nowego Jorku robiło się niebezpiecznie. Nie tylko wtedy. Tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Wstała i jeszcze przez chwilę spojrzała na te widoki. Nabrała głębokiego oddechu i zeszła na dół. Nałożyła kaptur na głowę i ruszyła w stronę centrum.
- Nie ładnie tak zostawiać towarzysza samego - usłyszała za sobą głos.
- Nie sądziłam, że zechcesz wracać ze mną - odparła odwracając się w jego stronę.
- Wszystko jest lepsze od bycia samym - powiedział pojawiając się nagle przed dziewczyną. Chciał sam dyktować zasady.
- Sądziłam, że to ja będę cię prowadzić - wyznała lekko zniesmaczona.
- Tym razem nie - rzekł trzymając ręce w kieszeni. Szedł nadając szybkie tępo co sprawiało, że nie raz nie mogła nadążyć za nim.
Gdy wyszli na główną ulicę Brooklynu gdzie przechodziło zawsze tysiące ludzi Pietro zszedł do podziemi gdzie znajdowało się metro, a Alice za nim. Panował tam specyficzny zaduch. Nie było to także najczyściejszym miejscem. Jeżeli takie miejsce kiedykolwiek tutaj było.
Stanęli przy konkretnym peronie. Mianowicie pod numerem 258, który jeździł do centrum. Było tam pełno ludzi. Nie trudno wtopić się w tłum. Pełno tutaj dziwaków.
Gdy nadjechał pojazd zrobiło się niezłe zamieszanie. Nie lubiła tłoku. Czasami zastanawiała się czy w ogóle lubi to miasto. Tyle tutaj niebezpieczeństwa, ludzi i brudu. Same minusy.
- Wsiadaj! - Rozkazał jej blondyn popychając lekko za plecy gdy byli już przy wejściu. Nie było szans znaleźć wolnego miejsca, więc całą drogę stali. W ciszy. Nie miała jakoś ochoty rozmawiać. W zamian patrzyła przez okno na migającą pokrytą graffiti ścianę. Po jakimś czasie zrobiło się dla niej od tego niedobrze, więc zaczęła chodzić w tą i z powrotem. Nie było to łatwe, bo trzeba przy tym pilnować swojego miejsca.Avenger obserwował każdy jej ruch. Bawiło go zachowanie dziewczyny. Wyglądała jak zwierze, które trzymano cały czas same, a teraz gdy jest wśród innych nie wie co ma zrobić.
W końcu po 30 minutach znaleźli się na miejscu. Wychodząc trzymała go za rękaw żeby nie zgubić się w tłumie i nie zostać znów wepchniętym w to samo miejsce. a potem odjechać w siną dal. Kiedyś jej się cóś takiego przytrafiło. Miała sześć lat i zwiedziła wtedy dobry kawałek Nowego Jorku.
- Coś ci pokarzę - oznajmił posyłając tajemniczy uśmiech. Niepewnie kiwnęła głową. Wtedy on szybkim ruchem wziął ją na ręce.
- Co ty robisz! - Krzyknęła zdezorientowana.
- Trzymaj się - odpowiedział jej i po chwili już ich tam nie było.
-------------------------------------------------------------------
Oto i 12 rozdział. :)
Długo czekałam na odpowiednią wenę, a przy tym rok szkolny i psujący się komputer. :/
Jednak udało mi się go napisać co mnie bardzo cieszy. :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba. :)
Zachęcam do komentowania, bo to motywuję. Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna radość, że ktoś czyta moje wypociny. :')
- To coś mówi? - Zdziwiła się przyglądając uważnie z każdej strony rzecz. Nigdy jakoś nie zwracała na nią uwagi. Wyglądał jak zwykły zegarek, ale zamiast godziny miał jakiś czujnik. Dziwny przedmiot.
- Tak bardzo robi to na tobie wrażenie? - Zagadną ją znowu.
- Trochę - przyznała. - Kim jesteś? - Spytała zaciekawiona.
- Jestem Jarvis. Dzieło pana Starka - przedstawił się.
- Nie sądziłam, że zegarki też umieją mówić.
- Nie jestem zegarkiem - zaprzeczył jej. - Jestem sztuczną inteligencją - poprawił.
- Interesujące - przyznała. - Wiesz może gdzie jest reszta?
- Wszyscy pojechali do Starka.
- Zostawili mnie? - Odparła załamana. Jest już tutaj wystarczającą ilość czasu żeby wiedzieć, że jednak jest tym Avengersem.
- Pan Roggers czeka na ciebie na parkingu - oznajmił. Zakryła zegarek rękawem i poczłapała w stronę wyjścia.
W całym budynku nie było jeszcze tak cicho odkąd tutaj jest. Wszystkich gdzieś wyparowało albo zajęci są czymś bardzo ważnym. Tylko czym? Na parkingu też panowały pustki. Z łatwością dostrzegła samochód Steve'a. Nie zdziwiło ją to, że jeździ jednym z najdroższych samochodów. Większość tutaj takimi jeździ. Jednak tkwiło coś w nim. Czyżby na serio przejęła go ta ostatnia akcja? Kiedy siedziała już u niego w samochodzie nie było "cześć" ani "co u ciebie słychać?". Cisza. Nie wytrzymała tego i spytała go:
- Nie odzywasz się, bo masz na mnie focha? - Nie odrywała wzroku od okna.
- Nie mam jak to ty nazwałaś "focha" - zaprzeczył.
- To dlaczego nie odzywasz się do mnie?
- Jesteś na tyle dojrzała, że pewne rzeczy możesz zrozumieć - rzekł, a ona wzruszyła ramionami. Liczyła na trochę inną odpowiedź, ale musiała przyznać, że to trafiony fakt.
Czasami nie rozumiała tego co on do niej mówił. Wydawał się dziwny, trochę z innej planety, ale i zarazem bardzo interesujący i co najważniejsze troskliwy.
Miała mu już mu opowiedzieć całą rozmowę z Furym, ale właśnie dojechali na miejsce. Ten sam podziemny parking, winda i drzwi. Zapukali w nie, a po chwili w drzwiach stał Stark.
- Sądziłem, że nie przyjedziecie - odezwał się zamykając za nimi drzwi.
- Źle sądziłeś - burknęła wchodząc w głąb mieszkania. W salonie siedziała grupka Avengersów.
- Cześć! - Przywitała się z nimi, chociaż może niektórych widziała po raz pierwszy. Przeszła przez cały salon i usiadła na stołku przy barku. W tym samym miejscu siedział Pietro z Wandą. Gdy ją zauważyli od razu przerwali jakiś temat. Było to trochę podejrzane z ich strony.
- O czym rozmawiałaś z Furym? - Spytał zaciekawiony Pietro.
- Niczym ważnym - odpowiedziała próbując wymigać się z tematu. Nie miała chęci zagłębiać się w szczegóły tym bardziej, że wie jak bardzo Wanda ją nie toleruje.
- Niezły numer wywinęłaś - przyznała z ironią Wanda. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Właśnie tego chciała uniknąć. Miała już dość tego tematu. Czy oni kiedykolwiek przystanął się czepiać?
- Zostaw nas Pietro - poprosiła najładniej jak potrafiła. Avenger nie był tym zadowolony, ale w końcu uległ i odszedł. - Mogłabym wiedzieć co masz do mnie? - Zapytała bez nawijania w bawełnę.
- Widzę jak on na ciebie patrzy. To nie wystarcza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Co to ma do rzeczy? - Nie mogła pojąć jej słów. - Przyjaźnimy się.
- Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że zmieniłaś go. Już nie jest tą samą osobą co wtedy. Nie chcę żebyś go raniła - wypowiedziała te trzy zdania w taki sposób, że dziewczynę aż zacięło. Nie wiedziała co powiedzieć, ona ciągnęła dalej.- Najlepiej będzie dla naszej trójki jak zostawisz nas w spokoju.
- Sądzisz, że mogłabym zrobić mu krzywdę? - Wyszeptała z łzami w oczach.
- Ja po prostu nie chcę żeby cierpiał. I tak dużo już przeżył - powiedziała i biorąc z blatu szklankę odeszła w głąb mieszkania.
Dopiero teraz żałowała, że podjęła ten temat. Złość mieszała się jej z smutkiem. Skąd dla Wandy przyszła taka myśl? Nigdy nie mogłaby skrzywdzić żadnej osoby z T.A.R.C.Z.Y. Chciała się z nimi zaprzyjaźnić, a oni najwyraźniej tego nie chcą.
Nie miała zamiaru tutaj dłużej siedzieć, tylko po cichu wymknęła się z domu. Nie czekała już na windę tylko schodami zbiegła w ekspresowym tempie. Moce jednak mają swoje plusy. Na zewnątrz pojawiła się nagle. Jeszcze nie do końca potrafiła panować nad swoimi "talentami".
Rozejrzała się dookoła. Niby urodziła się w tym mieście, ale nigdy dobrze jego nie znała. Te miasto było tak wielkie, że przez całe życie nie dałoby się odkryć wszystkich zakamarków.
Po krótkiej chwili rozpoznawania terenu ruszyła w prawo. W stronę Brooklynu. Był to spory kawałek na piechotę, a trzeba zaznaczyć, że dotychczas kiedy jeszcze mieszkała z matką do centrum jeździła metrem, a było to rzadkością. Nie miała tyle czasu. Prędzej czy później zaczną ją szukać. Drugi raz wciągu jednego dnia. Rzeczywiście jesteś niegrzeczna Collins.
Skręciła w jedną z ciemnych i tajemniczych zaułków. Nałożyła na głowę kaptur i zaczęła biec jak najkrótszą drogą do Brooklynu. Ta krótka wydała się dość długą. Nawet dla osoby posiadającej takie możliwości. W końcu znalazła się tam gdzie chciała. Mianowicie przed starą i już chyba niezamieszkaną kamienicą. Prowadziły do niej niskie schody z zardzewiałą poręczą. Weszła po nich ostrożnie. Chwyciła za klamkę i pchnęła powoli drzwi, które pod wpływem ruchu zaskrzypiały. Przed jej oczami ukazał się ciemny korytarz z dużą ilością drzwi i schodami prowadzonymi na górę. Weszła do środka i od razu skierowała się w stronę tych schodów. Dłonią przysunęła po zakurzonej poręczy. Zaczęła wchodzić na górę. Z każdym piętrem wchodziło się jej lżej. Gdy była już na górze zauważyła małe brązowe drzwiczki. Prowadziły one na dach. Otworzyła je. Przed jej oczami ukazała się panorama Brooklynu i co najważniejsze jej ukochany dom. Właśnie po to tutaj przyszła. Tak bardzo tęskni za jego widokiem. Usiadła na skraju budynku spuszczając luźno nogi. Te widoki ją wzruszały. Przypomniało jej się jak przychodziła tutaj z mamą gdy była mała. Razem siadały w tym samym miejscu i oglądały wschód albo zachód słońca. Bardzo to lubiła, bo wtedy były razem. W tamtych chwilach często opowiadała jej o ojcu. Nie pamięta już nic z tych słów, a szkoda, bo zawsze chciała się dowiedzieć kto jest jej ojcem i czy wie w ogóle o jej istnieniu. Może jakby był tutaj to wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nagle usłyszała szelest. Gwałtownie wstała i odwróciła się. Przed jej oczami pojawiła się znajoma postać. Był to Pietro. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
- Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Spytała go zaciekawiona.
- Nie ty jedyna wiesz o tym miejscu - odpowiedział podchodząc do niej bliżej. Spojrzał na panoramę miasta po czym nabrał powierza i wypuścił go powoli. - To dobre miejsce na obserwacje wielu ludzi, nie sądzisz? - Przyznał spoglądając na nią z ukosu.
- Mówisz to jako agent czy zwykły cywil?- Zaciekawiła się próbując chociaż trochę zaimponować doborem słów.
- A czy to ważne? - Uśmiechnął się.
Zapadła głucha cisza, która został przerwana pytaniem, a raczej stwierdzeniem zadanym przez Alice:
- Wanda mnie nie lubi.
Na twarzy Avenger'a było widać konsternację.
- Aż tak to widać? - Zapytał zmartwiony. Kiwneła znacząco głową.
Znowu zapanowała cisza. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, bo przecież trudno wyznać prawdę.
Już powoli się ściemniało. Nie chciała wracać po zmroku, bo wtedy na ulicach Nowego Jorku robiło się niebezpiecznie. Nie tylko wtedy. Tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Wstała i jeszcze przez chwilę spojrzała na te widoki. Nabrała głębokiego oddechu i zeszła na dół. Nałożyła kaptur na głowę i ruszyła w stronę centrum.
- Nie ładnie tak zostawiać towarzysza samego - usłyszała za sobą głos.
- Nie sądziłam, że zechcesz wracać ze mną - odparła odwracając się w jego stronę.
- Wszystko jest lepsze od bycia samym - powiedział pojawiając się nagle przed dziewczyną. Chciał sam dyktować zasady.
- Sądziłam, że to ja będę cię prowadzić - wyznała lekko zniesmaczona.
- Tym razem nie - rzekł trzymając ręce w kieszeni. Szedł nadając szybkie tępo co sprawiało, że nie raz nie mogła nadążyć za nim.
Gdy wyszli na główną ulicę Brooklynu gdzie przechodziło zawsze tysiące ludzi Pietro zszedł do podziemi gdzie znajdowało się metro, a Alice za nim. Panował tam specyficzny zaduch. Nie było to także najczyściejszym miejscem. Jeżeli takie miejsce kiedykolwiek tutaj było.
Stanęli przy konkretnym peronie. Mianowicie pod numerem 258, który jeździł do centrum. Było tam pełno ludzi. Nie trudno wtopić się w tłum. Pełno tutaj dziwaków.
Gdy nadjechał pojazd zrobiło się niezłe zamieszanie. Nie lubiła tłoku. Czasami zastanawiała się czy w ogóle lubi to miasto. Tyle tutaj niebezpieczeństwa, ludzi i brudu. Same minusy.
- Wsiadaj! - Rozkazał jej blondyn popychając lekko za plecy gdy byli już przy wejściu. Nie było szans znaleźć wolnego miejsca, więc całą drogę stali. W ciszy. Nie miała jakoś ochoty rozmawiać. W zamian patrzyła przez okno na migającą pokrytą graffiti ścianę. Po jakimś czasie zrobiło się dla niej od tego niedobrze, więc zaczęła chodzić w tą i z powrotem. Nie było to łatwe, bo trzeba przy tym pilnować swojego miejsca.Avenger obserwował każdy jej ruch. Bawiło go zachowanie dziewczyny. Wyglądała jak zwierze, które trzymano cały czas same, a teraz gdy jest wśród innych nie wie co ma zrobić.
W końcu po 30 minutach znaleźli się na miejscu. Wychodząc trzymała go za rękaw żeby nie zgubić się w tłumie i nie zostać znów wepchniętym w to samo miejsce. a potem odjechać w siną dal. Kiedyś jej się cóś takiego przytrafiło. Miała sześć lat i zwiedziła wtedy dobry kawałek Nowego Jorku.
- Coś ci pokarzę - oznajmił posyłając tajemniczy uśmiech. Niepewnie kiwnęła głową. Wtedy on szybkim ruchem wziął ją na ręce.
- Co ty robisz! - Krzyknęła zdezorientowana.
- Trzymaj się - odpowiedział jej i po chwili już ich tam nie było.
-------------------------------------------------------------------
Oto i 12 rozdział. :)
Długo czekałam na odpowiednią wenę, a przy tym rok szkolny i psujący się komputer. :/
Jednak udało mi się go napisać co mnie bardzo cieszy. :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba. :)
Zachęcam do komentowania, bo to motywuję. Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna radość, że ktoś czyta moje wypociny. :')
4 komentarze=następny rozdział
Subskrybuj:
Posty (Atom)